Duńskie kawiarnie

Ostatnio miałem okazję odwiedzić dwa kolejne miasta w Danii – tym razem drugie i czwarte pod względem wielkości i, poza wieloma innymi obserwacjami, zauważyłem, że chyba w tym kraju nie do końca wiedzą co to jest kawiarnia. Aczkolwiek może to też być mój problem z nierealistycznymi oczekiwaniami.

Otóż zawsze mi się wydawało, że kawiarnia to miejsce, w którym można przy kawie czy herbacie i czymś słodkim, można spędzić troszkę czasu, będąc bardziej skoncentrowanym na dialogu ze swoim towarzystwem niż na zabawie. Ale tutaj nie do końca się to sprawdziło.

Tutaj mała dygresja, zwiedzając obce mi miasta, lubię sobie trochę czasu spędzić przy kawie, obserwując mieszkańców w ich codziennych sprawach. Więc przy moim pierwszym wyjeździe poza Kopenhagę, byłem troszkę zdziwiony, że nie udało mi się znaleźć żadnej „prawdziwej” kawiarni. Wszystko to, co nosiło taki szyld, było albo bardzo wykwitnie wyglądającą (i ceniącą się) restauracją, albo klubem nocnym, bardziej znanym ze swoich koktajli, niż czegokolwiek związanego z kawą.

W takim jednym miejscu, dość mocno zziębnięty po dłuższym kontakcie z duńską wiosenną pogodą, udało mi się znaleźć zestaw kawa + ciasto dnia. Wszystko fajnie, zestaw był nawet tańszy niż te produkty osobno, ale troszkę wrażenie psuł fakt, iż to ciasto chyba było ciastem dnia każdego dnia tego tygodnia…

I po wizycie w tych kilku miastach już wiem, że chyba tak to już tutaj jest, że „cafe” jest uniwersalną nazwą, która może w sobie schować wszystko, tylko nie to co powinna. I to dla mnie jest troszkę smutne, bowiem ja osobiście lubię kawiarnie i czas spędzony w nich. A tutaj nie potrafię znaleźć takowych. Chyba że źle szukam…