Home sweet home

W mijającym okresie świątecznym miałem okazję odwiedzić ojczyznę i już sama podróż dostarczyła mi kilku wrażeń, przez które poczułem się bardzo sentymentalnie.

Zaczęło się już na lotnisku w Kopenhadze, gdzie przetrzymano nasz samolot przez ponad godzinę na pasie, ponieważ ponoć w polskiej strefie powietrznej jest jakiś problem i przyjmuje ona mniej samolotów niż zwykle. Okej, nie ma problemu, szkoda tylko że nie pospałem sobie tej godziny dłużej…

Jak już udało się wylądować, to udałem się na stację kolejową pod Okęciem. Długi masz, ale spoko, gdzie indziej bywa dalej. Kolejną wskazówkę, że jestem w Ojczyźnie napotkałem jeszcze przed stacją. Otóż są tam dwa biletomaty, jeden dla ZTM oraz drugi dla Kolei Mazowieckich. Z tego co się orientuję, jednorazowe bilety nie są honorowane wzajemnie. A z poziomu automatów nie można się dowiedzieć którego przewoźnika pociąg odjedzie następny… Jako że SKM jeździ częściej, to zaryzykowałem zakup biletu ZTM.

I rzeczywiście, na peronie czekała już SKM-ka. Skasowałem bilet i czekałem na odjazd. Godzina odjazdu sobie spokojnie minęła i po chwili odezwał się głos: „Pociąg nie odjedzie o planowanej godzinie, wielkość opóźnienia jest nieznana”. Super, wraz z kilkoma pasażerami udaliśmy się do konduktora, który najpierw filozoficznie stwierdził, że bilety kasuje się dopiero po ruszeniu pociągu, by potem dodać, że on wie tylko że są popsute rozjazdy gdzieś tam i nic więcej. Cześć moich współtowarzyszy przesiadła się do pociągu Kolei Mazowieckich stojącego na sąsiednim torze – ja uznałem, że skoro rozjazdy są popsute, to pewnie żaden pociąg nie ruszy w najbliższym czasie. Więc podreptałem na przystanek autobusu.

Czyli znowu mały spacerek. Na szczęście autobus do centrum miał przyjechać za 10 minut, więc nie jest tak źle. Przyjechał po 15… Ja wiem że są korki, ale to pierwszy przystanek i na pętli stało kilka innych wozów tej linii, więc raczej nie była to wina nadmiernego ruchu w mieście. A i pamiętając o moich doświadczeniach z inteligencją systemu sterowania ruchem w Warszawie, notowałem w pamięci ilość zielonych świateł po drodze. Jadąc główną droga z lotniska do centrum udało się spotkać jedno takowe. Pozostałe kilkanaście było czerwone. Cóż, nie ma to jak w domu…