Organizacyjnie jak zwykle

Miałem okazję ostatnio spędzić kilka dni w ojczyźnie i przy okazji przeżyłem też swój pierwszy odwołany lot. Jako że nie spieszyłem się nigdzie i tak na dobrą sprawę nie za wiele zmian ten fakt spowodował, to poziom stresu był zerowy, ale też dzięki temu mogłem sobie poobserwować tą całą sytuację „na spokojnie”. I chyba troszkę już przesiąkłem podejściem, że od chaosu lepsze są procedury postępowania. Ale może od początku.

Potrzebowałem na kilka dni przejechać z Krakowa do Warszawy. Sprawdzając tą trasę miesiąc wcześniej odkryłem – co było dla mnie lekkim zaskoczeniem – że cena biletu lotniczego w obie strony, wynosi mniej więcej tyle, ile koszt biletu na pociąg. W jedną stronę. Cóż, dlaczego nie? Szczególnie że różnica czasowa nie jest duża, bowiem przy remontach na torach, czas poświęcony na dojazd do lotniska i kontrolę bezpieczeństwa się wyrównuje. Tak więc znalazłem się wczesną sobota na lotnisku w Balicach. Jako że o tej porze następuje szczyt odlotów, to i sporo sobie poczekałem na kontrolę bezpieczeństwa. No ale, mogłem się tego spodziewać. No i miałem na tyle zapasu przed lotem, że te oczekiwanie w żaden sposób na mnie nie wpływało. Po dłuższym czasie mogłem sobie zasiąść w biznesowej poczekalni. I tam mignęło mi przed oczami, że mój lot jest odwołany.

Hmmm, zdarza się. Więc spytałem pani z obsługi, co mogę zrobić by się przenieść na następny dostępny lot. Pani podzwoniła i kazała iść do bramki obsługiwanej przez Lot, gdzie dowiem się co dalej. Ok, poszedłem i jedyne czego się dowiedziałem, to to, że muszę dostać się do biura lotu w części ogólnodostępnej lotniska. Więc zostałem odeskortowany przez miłego pana na zewnątrz (po stronie lotniska), tak by móc przejść do przylotów i jak każdy normalny przylatujący pasażer wyjść do strefy ogólnodostępnej.

I tym sposobem dotarłem do biura Lotu. A tam czekała na mnie długa i poddenerwowana kolejka. Bowiem stanowisk obsługujących pasażerów było tylko 2, a większość pasażerów miała dalsze połączenia z Warszawy. Jako że mi się nigdzie nie spieszyło, to pozwoliłem sobie na przepuszczenie kilku bardziej „zaaferowanych” współpasażerów. Ponad godzinę później, i sporo stron czytanej książki dalej, jak już byłem drugi w kolejce – spojrzałem na appkę Lotu i zobaczyłem, że mogę się odprawić na lot za 3 godziny. Zapewne to mój błąd, że nie sprawdziłem tej aplikacji wcześniej, ale też nikt mi tego nie podpowiedział…

W każdym bądź razie, przy stanowisku powiedziano mi, że rzeczywiście lecę następnym dostępnym samolotem i powinienem się pójść odprawić. Przy odprawie (kolejna kolejka) dostałem też voucher na posiłek. Miło, ale po drugiej stronie strefy bezpieczeństwa okazało się, że pobieżnie patrząc, jedyne co mogę sobie kupić za ten voucher, to bulion w jednej z restauracji. Wszystko inne wymaga mniej lub bardziej poważnej dopłaty. Mniej miło, ale uprzedzajmy wypadków, bowiem jeszcze musiałem ponownie przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. A tu kolejna fala odlotów i kolejna długa kolejka do przeczekania…

No ale, stwierdzając, że nie ma sensu wydawać dodatkowych pieniędzy by zrealizować voucher, wylądowałem ponownie w poczekalni biznesowej by przeczekać te pozostałe 2 godziny. W końcu nadszedł czas podróży i okazało się, że nasz kochany Lot podstawił samolot, na który swego czasu mocno się pieklił jeden z naszych europosłów – stwierdzając, że w takich warunkach to się lata czarterami a nie w „normalnych” podróżach. Cóż, rzeczywiście było ciasno, gorąco, a samolot był leciwy. Swoją drogą, nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem kineskopowy telewizor w samolocie…

Ale udało się dotrzeć do Warszawy bezpiecznie i teraz tylko się zastanawiam, ile potrwa odzyskanie od Lotu odszykowania za odwołany lot. Bo póki co niezbyt są responsywni…