Pochowała minimalizmu

Pochowała minimalizmu

Ostatnio miałem okazję pomagać koledze w wyprowadzce. Nie byłoby to wydarzenie warte wspomnienia, gdyby nie to, że w drodze z i na 3 piętro (bez windy oczywiście) – więc i było całkiem sporo czasu na myślenie. A że przy przeprowadzce najwięcej ma się kontaktów z rzeczami, to i myśli się o nich. Szczególnie jeśli jest ich sporo. A było…

Jako że mam okazję się dość regularnie przeprowadzać, w dodatku w cyklach kilkuletnich, to i regularnie miewam okazje do zrobienia przeglądu swoich rzeczy, więc i często się pozbywam rzeczy niepotrzebnych, ale kursowanie po schodach w górę i w dół, skłoniło mnie do zastanowienia się, czy może jednak nie mam tych rzeczy za dużo. Szczególnie że po przeprowadzce dość szybko człowiek zaczyna się zaopatrywać w rzeczy, które albo kiedyś się może przydadzą, albo może można je nabyć na tyle atrakcyjnie, że żal byłby nie kupić.

I choć zauważam ten przypływ ilości posiadanych przedmiotów przy okazji większych porządków, czy też przy okazji sezonowej zmiany garderoby, to nic z tym nie robię, czekając na wydarzenie, które mnie zmusi do gruntownego przejrzenia posiadanych dóbr. Czyli kolejnej przeprowadzki. Ale nie jest to dobre podejście. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że trzeba działać proaktywnie, a nie reaktywnie.

Oczywiście, po pierwsze, łatwo powiedzieć. A po drugie, jest taki czas, że wiele osób dokonuje wielu noworocznych postanowień - które przeważnie żyją tylko kilka dni, ale cóż. Jako że na horyzoncie zaczyna znowu majaczyć widmo przeprowadzki, to pewnie lepiej będzie zacząć się do niej przygotowywać nie tydzień – dwa przed, ale wiele miesięcy. Szczególnie że zapewne po drodze zdarzy się wiele możliwych i kuszących sytuacji, w których będzie można powiększyć swój stan posiadania. Będzie to trudne zadanie, ale przecież takie są najlepsze. Bo przynoszą najwięcej satysfakcji jak się je uda pokonać.

A i zrozumienie, jak się nie sprosta wyzwaniu…