Bękarty wojny (Inglourious Basterds), USA 2009

Kolejny z radosnych filmów Quentina Tarantino. Z radosnych, ponieważ już od kilku produkcji widać że dużą większą ochotę miał on na bawienie się kinem i jego możliwościami niż opowiedzenie jakiejkolwiek historii. A tutaj oprócz niego bawili się wszyscy. Łącznie z widzami. Bo jest to ponad dwie i pół godziny czystej rozrywki. Oczywiście, mocno doprawionej krwią – jak to zwykle u tego wielbiciela shasherów klasy B bywa. Ale jest ta cała przemoc podana w taki poetyckim i baśniowy sposób, że nawet zdzieranie skalpów z zabitych Niemców nie jest aż takim wstrząsającym widokiem.

Tak jak wspomniałem wcześniej – opowiadana historia stanowi tylko lekko naszkicowane tło dla poszczególnych scen i nie ma co się przejmować tym że pełna jest dziur a logika nie jest jej najmocniejszą stroną. Bo nie o to chodzi. Przez ekran przemyka spora grupa bohaterów i nawet tytułowe bękarty aż tak bardzo pierwszoplanowe nie są. Ot, stanowią tylko tło dla historii dziejących się obok. Dużo bardziej krwistymi postaciami są chociażby żydowska dziewczyna która dostaje szansę na pomszczenie swojej rodziny czy, niemiecki major SS który rozgrywa dużo ważniejszą partie niż się wszystkim wydaje...

Chyba najlepiej obok Tarantino bawią się tutaj aktorzy. Nie muszą udawać że jest to jakaś godna Hamleta historia, czy też że mają coś do przekazania. I wykorzystują. Brad Pitt szarżujący aż do przesady – szczególnie w scenie która odgrywana jest po włosku. Christoph Waltz w każdej scenie w której jest. Czy Daniel Bruhl jako niemiecki bohater wojenny, który w scenkach z filmu opiewającego jego dokonania jest prześmieszny. Ale wszystkich przyćmiewa pojawiający się w jednej scenie Mike Myers. W przeciwieństwie do większości swoich ostatnich ról gra tutaj z pełną powagą. Ale ta jego powaga połączona z czyściutkim akcentem rodem wyższych sfer jest przekomiczna. A reszta obsady też ma swoje momenty.

Podsumowując – jest to typowy film dla Quentina Tarantino i wielbiciele jego talentu pójdą na ten film w ciemno. A inni? Cóż, na własne ryzyko, ale na pewno jest to film wobec którego można przejść obojętnie. Oczywiście dla sporej grupy osób będzie to bezsensowny wygłup nie warty straconego nań czasu. Ale czy tak jest naprawdę – trzeba się przekonać na własne oczy.

Moja ocena: 7/10