Biała wstążka (Das Weisse Band), Austria / Francja / Niemcy, 2009

Wygląda na to, ze szykuje sie w moim zainteresowaniu kinematograficznym kolejny reżyser którego filmów będę unikał, pomimo jego powszechnie uznawanej wielkości. Mam juz tak z Pedro Almodovarem a teraz chyba czas dopisać do tej listy Michaela Haneke. Co prawda to dopiero drugi film po „Ukryte, wobec którego mam mocno mieszane uczucia – ale z hiszpańskim artysta było podobnie. No ale ponoć o gustach sie nie dyskutuje. Czas wrócić do pisania o filmie z tej dygresji.

Do filmu dorobiona jest cała otoczka, że pokazuje sie nam dlaczego paręnaście lat po opisywanych w filmie wydarzeniach w Niemczech do władzy doszedł Hitler. A dla mnie jest to dopisywanie na silę do prostej historii jakiegoś drugiego dna – którego tak naprawdę tam nie ma. Bowiem jest to pokazanych kilka miesięcy z życia pewnej wsi. Która na pierwszy rzut oka jest piękna, sielska i bliska raju. A pod tą powierzchnią skrywa się wiele tajemnic. Czyli historia jakich wiele. Bowiem nie ma czegoś takiego jak idealne miejsce. Każda, choćby idealna na pierwszy rzut oka, społeczność - patrząc nawet statystycznie – ma w sobie parę czarnych owiec. I tak, tutaj mamy to podkreślone do ekstremum, ale nie zmienia to faktu ze jest to coś normalnego. W dodatku chyba nikt nie może być zdziwiony tym, ze pruskie wychowanie jest zasadnicze, że samotni ludzie maja kochanków, ze bogatych sie nie lubi… Ale żeby z tego wyciągać daleko idące wnioski z nazizmem? Korzystając ze złotych myśli pewnego polskiego euro posła – ciemny lud to kupi. Niezależnie od tego czy to jest walka z podludźmi, czy tez z układem…

A sam film? Cóż, tak jak każdy szanujący sie film, który ma ambicje do bycia dziełem sztuki, będzie potrawa ciężkostrawna dla przeciętnego zjadacza popcornu. Czyli narracja prowadzona w dość specyficzny sposób, która nigdzie się nie spieszy a i często wykorzystuje ujecie pejzażowe by narrator spokojnie mógł wytłumaczyć rzeczy których reżyser nie miał ochoty nam pokazywać. Tutaj nie ma co oceniać – po prostu trzeba to lubić. Natomiast jedna z największych zalet tego filmu jest, moim zdaniem oczywiście, aktorstwo. Bardzo niepokojące są postacie dziecięce – występują tutaj w grupie, wiec nie ma co wyróżniać pojedynczych aktorów. Bardzo interesująca kreacje stworzył Burghart Klaussner jako pastor. Niby jest tutaj mocno negatywna postacią, ale tez jednocześnie pokazuje pod ta twarda powierzchnia znajduje sie normalny człowiek.

Podsumowując, to dla mnie był ten film sporym rozczarowaniem. Mając okazje przeczytać wcześniej mocno entuzjastyczne recenzje i opisy tego zdobywcy złotej palmy w Cannes, liczyłem na film, który zmusi mnie do myślenia, a zapewne jeszcze przeszoruje po podłodze siła swojego przekazu. A tutaj był film, który juz zaciera mi sie w pamięci. A jest dopiero kilka godzin po projekcji…

<P id=”ocena”>Moja ocena: 5/10</P>