Człowiek ze stali (Man of steel), USA 2013

Ostatnio Superman nie miał szczęścia do swoich filmów. Ostatnie kręcone z Christopherem Reeve dość mocno opuściły poprzeczkę, a próba wystartowania serii na nowo z Brandonem Routh okazała się być falstartem. To znaczy może nie pod względem artystyczny - jeśli można mówić o jakichkolwiek wartościach artystycznych w przypadku tego typu produkcji - ale bardziej pod względem zwrotu z inwestycji. Tak więc nie dziwi, że tym razem do pomocy ściągnięto mocno chwalonego za ekranizacje komiksowe Christophera Nolana, czyli twórcę ostatniej trylogii o przygodach Batmana, a na reżyserski stołek posadzono Zacka Snydera. Czyli twórcę dość udanej ekranizacji "300" Fraka Millera.

Czy się udało? Chyba tak, i chyba za kilka lat możemy się spodziewać drugiej części, a nie trzeciego z rzędu rebootu serii. ponad 115 milionów dolarów w weekend otwierający i w miarę przychylne recenzje - to chyba spełnienie marzeń większości producentów w Hollywood. A czy ja uważam podobnie? Nie do końca. Owszem, jest to solidny kawał rozrywki, szczególnie polecany dla osób lubiących tego typu kino. Ale nie znaczy to, że nie znajdę kilku wad do wytknięcia.

Po pierwsze, pomimo ogromu materiału do opowiedzenia i wielu smaczków dla fanów do pokazania, to jednak te 143 minuty się często dłużą i spokojnie parę miejsc mogło by zasilić galerię "scen usuniętych" na którymś z bardzo wypasionych wydań dvd czy bluray. W szczególności tyczy się to ostatniej walki Supermena z Generałem Zodem. Kilka niepotrzebnych dodatkowych punktów kulminacyjnych i scen specjalnie nakręconych dla trójwymiaru jest zupełnie niepotrzebnych. Tak samo jak bardzo śmieszne - a w założeniu romantyczne - sceny pomiędzy Lois i Clarkiem. Skoro całe kino śmieje się zamiast się wzruszać, to zdecydowanie coś poszło nie tak. I- last but not least - pewne niedoróbki w scenach wygenerowanych w komputerze. Jednak filmowi z ponad 200 milionowym budżetem nie wypada pokazywać ujęć z bardzo sztucznymi postaciami rodem z Daredevila (vide scena ze schodami na płonącej platformie).

Ale, by nie być za bardzo marudnym, to muszę pochwalić siłę ról epizodycznych. Bardzo dobry jest Russell Crowe jako Jor-El. Dokładnie taki jaki, sądząc po komiksach, powinien być. Świetnie, kradnąc każdą scenę w której występuje, gra Kevin Costner. Przyznam się szczerze, że nie sądziłem że on jeszcze pamięta jak się gra... A i trzeba wspomnieć o rolach Laurence'a Fishburne i Diane Lane. No i sentymencie jakim jednak darzy się postać Supermana.

Moja ocena: 6/10