Histeria (Hysteria), w. Brytania / Francja / Niemcy 2011

Wbrew temu, co można się spodziewać po temacie filmu – jest to komedia romantyczna. Nawet niespecjalnie przeładowana seksem. Niestety, ale kiepski przedstawiciel tego gatunku. O ile cechą tego typu filmów jest bardzo schematyczna akcja i postacie które siłą rzeczy nie za bardzo się różnią od klisz gatunkowych, to tutaj się to „udało” zrobić w bardzo nieudolnym stylu. Bardzo bardzo nieudolnym.

Wypada zacząć od tego, że postaci są strasznie papierowe. Niby mamy dwie panie które powinny konkurować o względy pana – ale poza zaznaczeniem ich odmienności nic więcej z nimi się nie dzieje. Z jednej strony mamy istną Matkę Teresę dziewiętnastego wieku, która jest chodzącym ideałem (przynajmniej jak na standardy XXI wiecznego człowieka) i mamy kompletnie nijaką i nieciekawą drugą panią, która spełnia chyba wszystkie normy idealnej kandydatki na żonę tamtego okresu. A jak powszechnie wiadomo – ideały są nudne na dłuższą metę, więc i każda następna scena po ich przedstawieniu dużo bardziej nudzi niż zaciekawia. No i, last but not least, mamy głównego bohatera. Który niby jest ciekawym świata lekarza, a tak na dobrą sprawę tylko daje się nieść losowi, dokonując wyborów w zależności od tego co będzie dla niego lepsze.

Niestety, ale brakuje największej zalety dobrej komedii romantycznej. Czyli chemii pomiędzy poszczególnymi postaciami tego uczuciowego trójkąta. Ideał XIX wieku jest nudny i mdły. Pan jest kompletnie nieciekawy – zapewne razem stworzyli by idealną parę, która zanudzała by wszystkich swoich towarzystwem. A uczucie pomiędzy londyńską Matką Teresą a panem jest bardzo krótkie i właściwie zamyka się w jednej, ostatniej, scenie i jednym zdaniu wypowiedzianym przez pana. Które raczej zaspokaja potrzeby pani na akceptację swojego postępowania niż ma cokolwiek wspólnego z miłością -bo jak inaczej określić pusty frazes o partnerstwie w związku. Tak wiem, jest to niby XIX wiek, gdzie nie było to zbyt częste, ale jednak wciąż to jest frazes, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością…

A sam temat wynalezienia wibratora? Cóż, jest to tylko tło, które bardziej jest wykorzystywane jako źródło łatwej komedii, niż jako ważny element fabuły. Ot, fajnie jest się pośmiać z przerysowanych reakcji kobiet na orgazm. I z wizji królowej Wiktorii z wibratorem. No i maszyny parowej do napędzania tegoż instrumentu. Chociaż, przynajmniej dzięki temu jest szansa że pieniądze wydane na ten film się zwrócą producentom. W końcu o to w biznesie filmowym chodzi…

Moja ocena: 3/10