Joanna, Polska 2010

Jakby na to nie patrzeć, jest to film o bardzo dużym ciężarze gatunkowym i wywołujący w widzu ogromne emocje. Ale muszę się przyznać szczerze, że dla mnie ten film – jeśli mogę się posłużyć kulinarnym porównaniem – był bardziej jak fastfood, niż filmowa uczta. Może z wyższej półki, ale nadal posiłek nie pozostawiający żadnych głębszych wrażeń. Patrząc z kilkugodzinnej perspektywy, wydaje mi się, że spowodowane jest to chłodną kalkulacją, jaką podjął Feliks Falk – scenarzysta i reżyser tego filmu, kalkulacją by każdy element tego filmu wywoływał w widzu określone emocje i by nie było w tym obrazie żadnych niepotrzebnych elementów, które by mogły odwrócić uwagę od głównego wątku.

Najlepszym tego przykładem jest postać niemieckiego majora, odgrywana przez Joachima Assbock. Chyba w każdej kolejnej scenie jego zachowania zmieniają się o 180 stopni i przez to dość szybko staje się niewiarygodny i łatwo można dostrzec, że jego rolą jest tylko i wyłącznie podkreślenie ciężkości zadania jakie wzięła na swoje barki główna bohaterka i następnie doprowadzenie jej do punktu wyjścia do kulminacji w zakończeniu. Tylko że robi to w sposób, zbyt wykalkulowany by wzbudzić większe zainteresowanie…

Ale każdy porządny fastfood ma swoje zalety. Ma więc i je również „Joanna”. Przede wszystkim jest to grająca główną rolę Urszula Grabowska. Nie da się ukryć, że ta rola wymagała od aktorki przekazania wielu skrajnych i trudnych emocji. I potrafiła sobie z tym poradzić. O ile koleje jej losu jakie przeżywa jej postać średnio były dla mnie interesujące – to sposób w jaki została pokazana beznadziejność i późniejsze przejście od zrezygnowania do chłodnej realizacji pomysłu na wyjście z matni – jest aktorstwem najwyższej próby. Może lekki wpływ na takie odebranie jej roli miała dość pretensjonalnie grająca młoda Sara Knothe, odgrywająca rolę uratowanej z łapanki żydowskiej dziewczynki.

Drugą bezsprzeczną zaletą tego filmu są zdjęcia Piotra Śliskowskiego. Świetnie wydobywają chłód otaczającego główną bohaterkę świata. I potrafią podkreślić urodę brzydkiego, pogrążonego w wojnie Krakowa. Szczególnie widać to w początkowych scenach łapanki – gdzie krakowski zaułek wygląda wręcz magicznie. I w ostatnich scenach filmu, by nie zdradzać zakończenia powiem tylko, że bardzo znany widok wygląda zupełnie inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni…

Moja ocena: 5/10