Kobieta która pragnęła mężczyzny (Kvinden der dromte om en mand), Dania / Czechy / Francja / Polska 2010

Letni film na sam początek lata. Co chyba nie jest zbyt dobrą rekomendacją dla obrazu będącego przedstawicielem tak mrocznego gatunku, jakim jest thriller erotyczny. A dokładnie taką temperaturę emocji oferuje widzowi Per Fly, reżyser „Kobiety która pragnęła mężczyzny”. O ile jeszcze początek i zawiązanie akcji jest intrygujące – jeśli jesteśmy w stanie uwierzyć w tak nagły wybuch fascynacji, ale potrafię rozumieć potrzebę twórców scenariusza do limitowanego dawkowania widzom informacji które motywują główno bohaterkę do tak gwałtownego zainteresowania się wykładowcą z Polski. Tylko że ten sposób tłumaczenia działań jest utrzymywany przez cały film, i przez to nie da się za bardzo wciągnąć w fabułę. A przecież jest to kluczowe dla odpowiedniego zaintrygowania się obrazem.

W dodatku nie za bardzo umieją scenarzyści poradzić sobie z wątkami pobocznymi. Które pojawiają się i są wykorzystywane tylko wtedy, gdy mogą posunąć do przodu fabułę. Tak jak chociażby praca bohaterki. Niby zawala ważne zdjęcia by móc się spotkać z kochankiem, znika na kilka dni – ale jakoś temat ten znika, by pojawić się dopiero w zakończeniu, gdy znowu trzeba coś uzasadnić. Szkoda takiego wykorzystania Michaela Nyqvista, bardzo znanego i uznanego w Szwecji aktora (u nas chyba powinien być kojarzony z ekranizacji trylogii Millenium Siega Larssona), a który gra tylko w kilku scenach i tak naprawdę znika, gdy miałbym szansę na pokazanie swoich umiejętności. Swoją drogą, jego ostatnia scena odbywa się w poczekalni Dworca Centralnego w Warszawie. Wiedział ktoś że takowa istnieje?

Chyba jedyna rzecz która zapada w pamięć z tego filmu są to kwestie techniczne – czyli zdięcia i muzyka, a właściwie umiejętne jej wykorzystanie w połączeniu z efektami dźwiękowymi. Niestety, tylko kilkukrotnie są one w stanie przesłonić mało interesujące fragmenty filmu wynikające ze słabego scenariusza. Ale dobrze chociaż i to. Tak jak w jednej ze scen erotycznych, kiedy dość łatwo można przesadzić z dosłownością czy też niepokazywaniem niczego kamera skupia się na jakimś detalu, pokazując widzowi coś, ale też zostawiając sporo miejsca na wyobraźnię. Podobnie jest z dźwiękiem, kiedy wyciszeniem części tła czy też wyróżnieniem muzykom pewnych wydarzeń twórcy sterują odbiorem tego co się dzieje na ekranie. Szkoda, że takich pozytywnych elementów jest tak niewiele…

Moja ocena: 4/10