Kubuś i przyjaciele (Winnie the Pooh), USA 2011

Jak to miło jest pójść sobie na animację która jest tradycyjna, namalowana przez ludzi a nie komputery. Taką w której nie chodzi o szybką akcję, wybuchy i niewiadomo jaką strzelarkę i wybuchankę. No i taką , w której nie ma nadmiernej ilości wymiarów. W końcu 3D powstało głównie po to, by zamaskować płycizny opowieści i by zwiększyć ilość pieniędzy pobieranych od pojedynczego widza. „Kubuś i przyjaciele” na szczęście jest animacją w starym dobrym stylu. Dlatego nie do końca jestem przekonany czy widownią tego filmu są małe dzieci, czy bardziej kierowani nostalgią ich rodzice. No i takie stare pryki jak ja.

Tia, trzeba się przyznać przed samym sobą, że czasem miło jest sobie powspominać opowieści znane z bardzo młodych lat. Szczególnie że ekranowa fabuła toczy się zgodnie z duchem opowieści A.A. Milne’a. I dość wiernie miesza w sobie kilka z opowieści znanych z książek. Dobrze, że twórcy filmu zdecydowali się wrócić do starych ale ciągle jarych pomysłów i zrezygnowali z takich „udoskonaleń” jak chociażby zamiany Krzysia w dziewczynkę. Parytet swoją drogą, ale trzeba pamiętać iż prawo nie powinno działać wstecz.

Z jednej strony bardzo dobrze jest zrobiony polski dubbing, którego jakoś jest doskonale znany z wcześniejszych filmów i seriali telewizyjnych, ale z drugiej strony jest jedna rzecz która zgrzyta na samiutkim początku i przez resztę filmu przeszkadza w delektowaniu się ucztą filmową. Może nie jestem na bieżąco z tłumaczeniami pierwowzoru literackiego, ale nazwa „stuwiekowy las” dość mocno mnie raziła i przeszkadzał – jakoś jestem w pełni przyzwyczajony do „stumilowego lasu”. Chociaż może to tylko wzorów wtłoczonych w moją głowę w dzieciństwie? Bo tak na serio ciężko jest wyjść z seansu w złym humorze. Szczególnie że opowieści o Kubusiu Puchatku towarzyszy całkiem wciągająca krótkometrażowa opowiastka o powstaniu Loch Ness. Równie przyjemna i chyba odpowiednio dydaktycznie poprawna.

Moja ocena: 8/10