Liban (Lebanon), Francja / Izrael / Liban / Niemcy, 2009

Kolejny w ostatnim czasie film pochodzący z Izraela mający na celu rozliczenie się twórców z ich własną przeszłością. Najpierw był „Beaufort”, w zeszłym roku „Walc z Bashirem” a w tym „Liban”. O ile ten pierwszy jest dla mnie kawałem mocnego i naprwdę wstrząsającego kina – które na pewno warto zobaczyć, to już pozostałe są mocno przereklamowane. Teraz napisze conieco o najnowszym filmie, ale sporo uwag można również odnieść do „Walca z Bashirem”.

Twórca filmu zdecydował się na dość odważny zabieg, bowiem cały film kręcony jest z perspektywy załogi czołgu, i wszystkie wydarzenia obserwujemy z jej punktu widzenia. Tak więc widz dostaje dość ograniczone wycinki rzeczywistości i może tylko na nie reagować. Co ma swoje plusy – jak skupienie na emocjach jakie kotłują się pod pancerzem, ale też swoje słabości. Bowiem widzimy tylko to, co chce nam pokazać reżyser, lub bardziej to na co chce zwrócić nam uwagę. A na co zwraca nam on uwagę? Na serię banałów, które pojawiają się chyba w każdym filmie o wojnie – ale tutaj podkreślane są one co chwilkę. Przez co stają się nużące i szybko przestaje się na nie reagować. Przecież doskonale widomo, że najbardziej na wojnie cierpią cywile. Ale nie trzeba do tej prawdy wykorzystywać najpierw starszego faceta, potem dziecka, potem starszego faceta, potem dużej ilości trupów, potem rodziny, potem matki… Oczywiście odpowiednio podlanych krwią. Jeden obrazek spokojnie by wystarczył. Nie wiem, może ta ilość przemocy, jaka codziennie serwowana jest nam w mediach powoduje pewną znieczulicę u mnie – ale jeśli widzę takie natężenie obrazków mających zszokować – to zaczynam się zastanawiać dlaczego twórca chce wywołać u mnie współczucie – a nie przeżywam film.

Kolejną słabością filmy są strasznie sztampowo stworzone postacie. Zaczynając od działowego, który niby na początku nie jest w stanie się zmusić do strzelania do ludzi – ale potem weźmie na swoje barki odpowiedzialność. Poprzez dowódcę patrolu, który jest niby twardzielem co zjada gwoździe a wypluwa pinezki – który się okaże człowiekiem z sercem. Aż po członków lokalnej milicji którzy zgrywają twardzieli, ale tylko wobec kolegów i jeńców. To wszystko powoduje, że na ich historię patrzy się ze sporym dystansem. Bo nie są na ile interesujący by móc ich polubić.

Wracając do tego dość nietypowego sposobu narracji, czyli zamknięciu kamery w czołgu. Chyba nie do końca zdało to egzamin. Ja rozumiem, że miał być rozdźwięk pomiędzy pierwszym i ostatnim ujęciem filmu a całą jego resztą. Ale dla mnie dość szybko zaczęło to przypominać przerost formy nad treścią – taką techniczną sztuczką która ma zamaskować liczne mielizny filmy. Dokładnie tak samo jak w „Walcu z Bashirem”. I tak samo szkoda zmarnowania interesującego tematu…

Moja ocena: 4/10