Melancholia, Filipiny 2008

Zapewne ten film nie miał zbyt wielu widzów – i mało kto obejrzy go w przyszłości, ponieważ miał on w Polsce tylko jedną projekcje, a trwa on prawie 8 godzin, więc wymaga sporego samozaparcia od osób które chciałby by poznać dość oryginalną wizję filipińskiego reżysera. Reżysera, który chyba znalazł odpowiedni dla siebie środek wyrazu, ale też dzięki niemu wpuścił się w ślepą uliczkę. Bowiem mało kto będzie zainteresowany tym co ma on do powiedzenia jeśli tylko dowie się jak to będzie powiedziane. „Melancholia” wbrew pozorom nie jest najcięższym czasowo filmem nakręconym przez Lav Diaza. Jego wcześniejsze filmy nawet o godzinę czy dwie dłużej. Taki rozmiar czasowy pozwala na stworzenie pewnego rytmu opowiadania historii, który w pełni zgodny jest z tym co chciał nam pokazać reżyser ale też może się podobać tylko nielicznym.

Ja chyba do nich nie należę, bowiem długie, parominutowe wręcz ujęcia codziennych czynności, które zapewne mają nas wciągnąć w rytm życia bohaterów, jakoś na mnie tak nie działają. A wręcz przeciwnie, odpychają mnie od takiego filmu. Tak, rozciągnięcie historii, która spokojnie by się mogła zmieścić w ramach filmu standardowej wielkości – jest jakiegoś rodzaju osiągnięciem, ale chyba nie aż takim jak stworzenie filmu który trzyma widza cały czas w zainteresowaniu i niepewności co dalej nam historia przyniesie… Chociaż – z drugiej strony, na pewno trzeba docenić film, podczas którego można iść sobie na piwo ze znajomymi i po powrocie być cały czas na bieżąco. Tylko, w takim wypadku po co iść do kina, jak można włączyć dowolną telenowelę?

Film został doceniony na kilku festiwalach, między innymi w Wenecji, co potwierdza mój wcześniejszy wniosek, że dla osób lubiących tego typu wrażenia artystyczne jest to na pewno interesujące dzieło – ale zastanawia mnie jak może tak nagradzany i doświadczony filmowiec wypuszczać dzieła z takimi niedoskonałościami technicznymi. Rozumiem, że stateczność kamery, nie doświetlenie planów – było wyborem artystycznym. Ale już dźwięk na poziomie gorszych polskich filmów jest rzeczą dość dyskwalifikującą. Rozumiem, że nie wszyscy znają język w którym film jest grany, ale jeśli problem jest odczytanie emocji jakie targają postacią – to jest to spory minus w odbiorze filmu.

Nie podejmuję się doradzenia czy warto zobaczyć ten film. Bo jest to zbyt duża porcja doznać kinematograficznych by móc polegać na czymkolwiek zdaniu. I by istniała możliwość obwiniania kogoś po 8 godzinach siedzenia w kinie…

Moja ocena: 4/10