Millennium Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (Man som hatar kvinnor), Szwecja / Dania / Niemcy, 2009

Mam problem z oceną tego filmu. Z jednej strony czytałem trylogię Stiega Larssona i mam jej wyobrażenie w głowie – a z drugiej strony ten film jest na tyle bliską ekranizacją książki, że z tym moim obrazem się lekko kłóci. Twórcy nie zdecydowali się na jakieś większe okrojenie dość grubego książkowego oryginału, nawet dodali kilka scen, więc nie może dziwić, że w kinie spędzamy ponad dwie i pół godziny. Plus reklamy oczywiście. Zresztą film stanowi skrót z dwóch odcinków serialu nakręconego na podstawie cyklu – które łącznie trwają niewiele więcej. I czasem ten serialowy rodowód widać w filmie, gdzie brakuje bardziej „monumentalnych” scen czy też podaje nam się nowe informacje w sposób dość łopatologiczny, jakby sądząc, że widz patrzy na ekran tylko jednym okiem, drugie mając zajęte czymś zupełnie innym.

Niezbyt podobają mi się cięcia i dodatki w porównaniu z książką. Usunięto prawie wszystkie informacje dotyczące motywacji jaka kierowała bohaterkę filmu do włączania się do dziennikarskiego śledztwa. Wydaje mi się, że dla osób nie mających za sobą lektury większość jej działań nie będzie zrozumiała. A dodane zostały sceny z drugiej książki – które coś wyjaśniają, ale nie za bardzo wiadomo co – bo to będzie dopiero w następnej części. Podobnie ma się sprawa z retrospekcjami. W oryginale ich nie ma, a tutaj tylko zwalniają opowieść, może poza jednym przypadkiem, nic nie wnosząc do opowiadanej historii. Ale mimo tych moich uwag muszę przyznać że ten długi film ogląda się prawie jednym tchem, nie zwracając zbytniej uwagi na upływający czas.

Dużo uwag – ale czysto subiektywnej natury – wzbudzają we mnie odtwórcy głównych ról. O ile postać grana przez Michaela Nyqvista jest troszkę inna od bohatera książkowego, ale dzięki lekko zmodyfikowanej roli w scenariuszu, aż tak bardzo nie raził mnie podczas oglądania, to Noomi Rapace grająca Lisbeth – dużo bardziej. Dlaczego? Otóż jest ona w filmie przedstawiona jako dziwna nastolatka w ciele wczesnej czterdziestki, która coś tam potrafi robić z komputerami. A w książce jest ona bardziej krwistą postacią, której historia, motywy i działania stanowią najbardziej interesujący fragment książki. A tutaj? Cóż, troszkę przypominała liść tańczący na wietrze, a nie znaczący element układanki.

Ale największą słabością dla mnie jest muzyka w tym filmie. Często była używana by zwrócić uwagę widza na jakąś postać, przedstawić czy jest to dobra czy zła postać. Lub też by wzmocnić wrażenie jakie powinna wywierać dana scena. Najlepszym tego przykładem jest włamanie Blomkvista w końcówce filmu. Nie dość że widzimy złowieszczy cień, to jeszcze wzmocniony basem i straszną muzyczką. Niepotrzebnie, bo już sam wcześniejszy nastrój tej sceny trzyma na skraju fotela...

Moja ocena 7/10