Mr. Brooks, USA 2007

Kolejny w ostatnim czasie film o seryjnym zabójcy jaki gości na naszych ekranach. Wydawałoby się, że wobec wysokiego poziomu najnowszej produkcji Davida Finchera „Mr Brooks” nie ma większych szans na zapadnięcie w pamięć widzów. I o ile rzeczywiście jest to słabszy film, to wcale nie znaczy, że jest słaby. Dostajemy solidny i trzymający do końca w napięciu thriller , w którym zwroty akcji są zaskakujące, ale jednocześnie w miarę logiczne. I jest to zaskakujące, bowiem scenariusz napisali autorzy takich pamiętnych obrazów jak „Wyspa piratów” czy „Z dżungli do dżungli”. Ciekawe czy to tylko jednorazowy wzrost formy, czy też dwójka autorów częściej będzie tworzyć dobre filmy.

Główne role w filmie gra dwójka aktorów, którzy w ostatnich latach coraz mniej znaczyli w Hollywood - Kevin Costner i Demi Moore. O ile ta ostatnia niczym ciekawym się nie wykazuje, to Costner wyraźnie daje znać, że za wcześnie został spisany na straty. Po „The Upside of Anger”, jest to jego kolejna ciekawa rola w ostatnich latach. Szczególnie smakowite są sceny pomiędzy nim a Williamem Hurtem, czyli między Panem Brooksem i Marshallem, personifikacją jego id (jeśli dobrze kojarzę pojęcia z psychoanalizy). Tak więc jest to film na który warto stracić 2 godziny z jakże cennego wakacyjnego czasu, a po seansie można zastanowić się, czy rzeczywiście tak łatwo jest stworzyć mordercę wobec którego policja będzie tak bezradna...

Moja ocena 7/10