Ondine, Irlandia / USA 2010

Wybierałem się na ten film ze sporą rezerwą, spowodowaną przez tą całą romansową otoczkę – szczególnie silną w naszym kraju, w końcu nieczęsto ma okazję być nasz kraj kojarzony z aktorem z pierwszej hollywoodzkiej ligi. W kinie okazało się, że moje obawy były kompletnie niepotrzebne i po seansie nie będę kojarzył tego tytułu tylko i wyłącznie z bogatymi żniwami portali plotkarskich – ale również z kawałkiem bardzo dobrego kina i wciągającej opowieści.

Może nawet nie jest tutaj najlepszym pomysłem użycie słowa „opowieść”. Bowiem jest to filmowa baśń pełną gębą. Piękna, z odpowiednim wyważeniem elementów dobrych, złych i przesłaniem. Ba, nawet nie brakuje czegoś w rodzaju złej królowej czy też macochy. Oczywiście – można popatrzeć na tą historię w sposób determinowany przez zakończenie, tylko że po co? Przecież otaczająca rzeczywistość jest na tyle nieciekawa i szara, że nie ma co niepotrzebnie odbarwiać swoje przeżycia w kinie. Dlatego ja, pomimo wyjaśnienia wszystkich wątpliwości, wolę odbierać ten film jako optymistyczną przypowieść z morałem. Jakim? Trzeba tylko chcieć – a wszystko jest możliwe.

Jest to drugi w ostatnim czasie film w którym można podziwiać przepiękne krajobrazy Irlandii – dodatkowo podkreślone przez warte zauważenia zdjęcia. Od kilku tygodni na naszych ekranach gości „Nic osobistego” Urszuli Antoniak, jeszcze bardziej kameralna opowieść – które świetnie by się oglądało za jednym podejściem, w takim irlandzkim „double-feature”… I których obejrzenie dawałoby całkiem spory zastrzyk optymizmu.

Te dwa filmy łączą się również poprzez Stephena Rea. W „Ondine” gra księdza, przy którym może wygadać się – bo nie wyspowiadać – główny bohater filmu. I powtórzę to co jest wspominane w znakomitej większości recenzji z tego filmu. Ich wspólne sceny są najbardziej interesującym fragmentem filmu. Ot, dwójka Irlandczyków, który cenią się na tyle by móc szczerze porozmawiać, ale też nie chcą się do tego otwarcie przyznać. Tylko dlaczego tacy księża są tylko na filmach?

I jedna uwaga na koniec – jak na ilość informacji o związku dwojga głównych aktorów tego filmu, to coś słabo czuć chemię na ekranie pomiędzy nimi…

Moja ocena: 7/10