Róża, Polska 2011

Nie wiem dlaczego, ale przez większą część projekcji miałem poczucie że obcuję z baśnią. Może bez obowiązkowego w tym gatunku elementu nadprzyrodzonego, ale mimo wszystko baśnią. Równie brutalną jak dzieła braci Grimm czy też Andersena w oryginalnej, a nie „ugrzecznionej”. Tylko nie do końca potrafię sobie uzmysłowić jaki może być morał tej opowieści. Poza tym, że człowiek jest w stanie wiele przetrzymać i mimo to iść dalej. Ale może lepiej nie będę za dużo zdradzał z fabuły, bowiem jest w niej kilka elementów, które zapewne specjalnie zostały pominięte w zwiastunach czy prasowych opisach filmu.

Sam film jest dość brutalny i szczery w pokazywaniu rzeczywistości ziem odzyskanych. Wszystko jest poszarzałe, ludzie są odrażający – w przeważającej większości – a koniec wojny wcale się nie okazał końcem koszmaru. Zarówno dla zwycięzców, jak i dla pokonanych. Chyba nie podzielam zachwytów ze wszystkich stron, jakie dotyczyły realizmu i odwagi pozywania wcześniej wspominanej rzeczywistości. Ani nie jest to aż tak naturalistyczne jak się mówi, bo jednak większość scen, które mogły być naprawdę szokujące – jest tylko zarysowanych, i przerywane są dość szybko. Duża część kinomanów na bieżąco śledzących światowe kino w tej tematyce na pewno miała okazję widzieć więcej równie, a często nawet bardziej, wstrząsających scen. Aczkolwiek nie da się ukryć, że dla sporej części widzów będzie to traumatyczny seans.

Ogromne pochwały należą się zespołowi aktorskiemu. Chyba wszystkie role są trudne – wymagają pokazania ogromnych emocji i zachowań w ekstremalnie skrajnych sytuacjach. I chyba wszyscy się z tego zadania aktorskiego wzorowo wywiązują, na czele z Marcinem Dorocińskim i Agatą Kuleszą. Zresztą, reżyser tego filmu, Wojciech Smarzowski, wyrobił sobie na tyle dobrą markę na naszym rynku, że może sobie pozwolić na zaangażowanie dobrych i znanych aktorów nawet do drugo czy trzecioplanowych ról. I dzięki temu podczas oglądania filmu nie dźwięczy nam żadna fałszywa nuta. A propos dźwięczenia. O ile sam film zrobił na mnie troszkę mniejsze wrażenie niż się spodziewałem – po licznych peanach w prasie – to spore wrażenie na mnie zrobiła ścieżka dźwiękowa. Oszczędna, i wyważona, ale potrafiąca umocnić wstrząs wywołany tym co na ekranie, i jednocześnie kojąca w bardziej romantycznych (jeśli można użyć tego słowa wobec historii pokazanej w „Róży”). Choćby dla niej samej warto wybrać się do kina.

Moja ocena: 7/10