Salt, USA 2010

Schematyczne kino akcji aż do bólu. Na tyle przewidywalne, że pamiętając o wszelkich schematach i kliszach stosowanych w tego typu filmach, można już po pierwszym przesłuchaniu rosyjskiego szpiega domyśleć się kto jest kim w tym filmie i jak się on skończy. Co pewnie byłoby sporą wadą, jeśli mielibyśmy do czynienia z jakimś kryminałem, ale nie przeszkadza tutaj – w końcu jest to film akcji, u którego schematyzm jest nieomal kanoniczną cechą gatunku. Niedawno miałem okazję oglądać utrzymany w podobnym tonie, aczkolwiek pokazujący te same schematy z wyraźnym mrugnięciem do widza, film „Niezniszczalni”. I w obu tych filmach nie chodziło o to, by jakoś ekscytować się rozwiązaniem zagadki, ale o czystą akcję i dużą ilość wybuchów i bijatyk.

I tego wszystkiego nam „Salt” dostarcza. Mamy silnego bohatera przeciwko któremu sprzysiągł się cały świat, mamy niespodziewanego sojusznika i równie zaskakującego wroga. Podlane jest to wszystko garścią planów tajnych służb, które cały czas żyją w umysłach fanatyków teorii spiskowych. Więc mamy wszystko to, co w tego typu filmach powinno być. Dodatkowo otrzymujemy mały bonus, w postaci dość dużej roli tuzy naszego kina i mały minus w postaci zwalniających akcję i niezbyt udanych scenek z przeszłości. Które niby powinny nam pokazywać motywację głównej bohaterki, ale tak na dobrą sprawę nie przekonują nas o niczym, poza sklerozą głównego bohatera.

Wspomniałem o drugoplanowym występie Daniela Olbrychskiego, który całkiem dobrze zaprezentował się na tle pierwszej ligi Hollywood. Wreszcie gra bez tej swojej maniery wypowiadania każdej kwestii jakby wymagała ogromnego wysiłku intelektualnego i nawet ma okazję do małej sceny akcji. Ciekawe ile z tej bijatyki w windzie wykonał za niego kaskader. Swoją drogą troszkę śmieszne jest to, że początkowo miał zostać jego głos zdubbingowany i w zwiastunie filmu tak jest. Co wywołuje zapewne niezamierzony efekt wesołości, kiedy słyszy się zupełnie niepasujący głos. Na szczęście w finalnej wersji filmu zrezygnowano z tego pomysłu i widz nie odczuwa dysonansu podczas oglądania.

Tak swoją drogą to miło że wracamy do starych dobrych i mocno utartych szlaków fabuł filmowych z lat zimnej wojny. Kiedy to wszelkie zło tego świata brało się z Moskwy, a biedny świat zachodni był niecnie wykorzystywany do wykonywania planów przejęcia władzy nad światem. Myślałem, że tego typu historie odeszły w przeszłość wraz z Bond ery przed-Craig’owej, ale najwyraźniej mają się one dobrze. No chyba, że podczas niedawnego strajku scenarzystów któryś z producentów przejrzał szuflady i trafił na taką historyjkę. Może kto kwestia wspomnień z dzieciństwa, ale jakoś oglądam tego typu historie ze sporą nostalgią…

Moja ocena: 6/10