Spider-Man 3, USA 2007

Najnowsza cześć przygód człowieka pająka niestety rozczarowuje. I to bardzo. Po słabym pierwszym filmie, średniej - ale dającej się oglądać - dwójce powstał gniot, którego reżyserii nie powstydziłby się sam Joel Schumacher. W kinie możemy obserwować nudny dwuipółgodzinny spektakl, który kosztował ćwierć miliona dolarów. A najgorsze jest to, ze (poza postacią Sandmana) tych pieniędzy za bardzo nie widać. Sam Raimi w wywiadach przyznaje, ze po pokazach próbnych został nakłoniony do dodania kilku scen walk, ponieważ film miał ""za mało akcji"". I niestety przesadził, obserwujemy ciąg bijatyk, które ciężko od siebie odróżnić i które szybko staja sie monotonne.

Decyzja o wrzuceniu do scenariusza aż 3 czarnych charakterów (no może dwóch i pól) oraz dodanie do tego trójkąta miłosnego powoduje ze wszystkie postacie traktowane są powierzchownie i nie przestają być papierowe. A przecież taki Sandman i jego motywy działania są bardzo dobrze opisane w komiksach, natomiast w filmie okazało się, ze zszedł na zła drogę przez przypadek i wcale nie jest taki zły bo potrzebuje pieniędzy na operacje chorej córeczki. Podobnie wypatroszono postać Gwen, która w filmie jest średnio inteligentna blondynka która potrafi niewiele więcej niż dobrze wyglądać i głośno krzyczeć. Ciekawe ile dostała Bryce Dallas Howard za ta rólkę

Jest tez w filmie kilka momentów które ratują ten film przed całkowitą klęską. Scena w restauracji czy tez pastisz Johna Travolty z ""Gorączki sobotniej nocy"" potrafią rozbawić. Oczywiście jest również obowiązkowy gwieździsty sztandar w tle i podsumowanie dotychczasowej akcji przed finałem dla widzów zbytnio skoncentrowanych na popcornie. Podsumowując - są dużo ciekawsze sposoby na spędzenie tych 140 minut.

Moja ocena 3/10