Studentki (Mes cheres etudes), Francja 2010

Przez większą część tego filmu zastanawiałem się dlaczego on został nakręcony. Bo nie pokazuje on nam niczego nowego ani nie przekazuje żadnych wartości. Dopiero w ostatniej scenie, która spina klamrą początek i koniec dowiadujemy się, dzięki narracji z offu telewizyjnego spikera co nam twórcy chcieli przekazać. Z naciskiem na chcieli – niezbyt im to wyszło. Rozumiem, że zjawisko wymuszonej ze względów ekonomicznych prostytucji wśród studentek (a zapewne również i studentów) jest we Francji, i nie tylko, rosnącym problemem, ale chyba nie powinno się o tym mówić w taki sposób. Po pierwsze nie za bardzo jestem w stanie zrozumieć do kogo jest ten film skierowany. Chyba żaden z widzów nie będzie sympatyzował z bohaterką której nie wiadomo co jest większe – głupota czy naiwność. Tak samo jak żaden polityk nie zainteresuje się takim filmem, bo ważniejsze w demokracji są liczne głosy, pomimo dość sztucznej próby podlizania się władzom przez twórców (proszę zwrócić uwagę komu otwarcie sympatyzuje główny czarny charakter). A krytycy zjedzą ten film na śniadanie, w dodatku bez popijania…

Z jakiego powodu? Chociażby takiego, że prawie wszystkie elementy posuwające fabułę do przodu są albo nielogicznym zachowaniem bohaterki, albo deus ex machina najtańszego sortu. Przykłady? Główna bohaterka nie ma się gdzie w spokoju pouczyć, więc co robi? Idzie do biblioteki? Do jakieś spokojnej kawiarenki? A może chociaż bunkruje się w jakieś poczekalni? Nie, idzie do klubu , w którym trwa właśnie dość ostry i tłoczny koncert. I jakoś nie potrafi się tam uczyć – tylko poznaje postać ważną w dalszej części opowieści. Albo samo zakończenie. By nie spolerować powiem tylko, że nagle, nie wiadomo dlaczego bohaterka znajduje wszystko to, czego szukała. Dzięki przypadkowemu spotkaniu w parku. Rozumiem, że autorka książki nie chce wszystkiego zdradzać – ale w miarę doświadczona reżyserka/scenarzystka, jaką jest Emmanuelle Bercot – powinna potrafić pewne rzeczy wygładzić.

Szkoda mi było w tym filmie odtwarzającej główną rolę Deborah Francois. Bez wątpienia dostała do zagrania trudną postać pod względem psychologicznym. Pokazanie ewolucji od kompletnie nieradzącej sobie z otaczającym światem idiotki do ciężko skrzywdzonej przez życie – ale wciąż – idiotki, jest zadaniem trudnym, tym bardziej, że rola ta wymagała sporego i częstego odsłaniania swojego ciała przed kamerą. Szczególnie że w między poszczególnymi scenami nie ma zbytniej ciągłości psychologicznej. Rzecz, która była sporym problemem w jednej – w następnej robi Laura bezproblemowo. Jakoś, ledwo bo ledwo, jednak udaje się Deborah Francois utrzymać tą postać w ryzach. I niestety, ale jest to jedyny powód dla którego warto zmarnować ponad 95 minut na ten film.

Moja ocena: 3/10 (naciągane lekko...)