W ciemność. Star Trek (Star Trek into darkness), USA 2013

Na początek mała refleksja zanim przejdę do zastanawiania się nad filmem. Początkowe sekwencje wzbudziły we mnie ciekawość – o ile film byłby krótszy, gdyby wyrzucić z niego wszystkie sceny, które powstały wyłącznie z myślą o widzach 3D. Ja nie przepadam za tego typu projekcjami, uznając że za niewygody powinno się płacić mniej a nie więcej, ale chyba jestem w mniejszości sądząc po ilości filmów wykorzystujących tą zdobycz techniki. Anyhow, sądząc po liczbie scen, które nic nie wnosiły do fabuły, a służyły jedynie pokazaniu jakieś głębi - domyślam się, że pięknie podkręcone w komputerze na potrzeby trójwymiarowości – to ładnych kilkanaście procent film by stracił na długości trwania.

Ale wracając do filmu. Star Trek jest marką od której się wymaga sporo, niezależnie od tego na ile jest się zaznajomionym z dotychczasowymi produkcjami z tego wszechświata. Owszem, w Polsce aż tak wielu fanów nie ma, ale mimo tego poprzeczka zawieszona jest wysoko. Czy udało się ją przeskoczyć? Myślę że tak. Co prawda ledwo, ledwo – ale zawsze to jest dobra rzecz jeśli film nie rozczarowuje. Tutaj znajdzie się kilka dłużyzn i troszkę za bardzo wykorzystywana jest stereotypowa postawa kapitana Kirka a także logiczne wyważenie pana Spocka , przez co nie bawią one tak bardzo jak w poprzedniej części. Na szczęście te elementy są zrównoważone wieloma innymi zaletami, więc i nie aż tak bardzo przeszkadzają.

Miałem to szczęście że film z oryginalnej serii, którego przeróbką jest „W ciemność” oglądałem już dawno temu i poza ogólnym nastrojem nie pamiętałem z niego zbyt wiele, dzięki czemu mogłem teraz siedzieć w kinie „na świeżo”. Celowo nie podaję tutaj nazwy tegoż filmu, bowiem jest to jedno z zaskoczeń fabuły. Dzięki tej świeżości nie rażą aż tak bardzo pomysły scenarzystów na kolejne zakręty fabuły i jest kilka miejsc w których (pomimo tego, że są dość przewidywalne) przykłada się większą uwagę do wydarzeń na ekranie, jak chociażby wizyta na, jakoby, opuszczonym księżycu.

Szkoda tylko, że twórcy nie próbują pójść swoją własną ścieżką i tylko odgrywają stare pomysły. Przecież, co pokazała liczna rodzina telewizyjnych kontynuacji, wszechświat wymyślony przez Gene’a Roddenberry’ego jest bardzo bogaty i wciąż ma wiele nieodkrytych miejsc…

Moja ocena: 6/10