X-Men Geneza Wolverine (X-Men Origins Wolverine), USA 2009

Wcześniejsze trzy części opowiadające o X-menach ustanowiły pewien standard opowieści, który może nie jest jakimś arcydziełem, ale solidną filmową rozrywką, która potrafi dostarczyć wiele wrażeń i nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ale ponieważ ostatnia część troszkę wprowadziła serię w ślepy zaułek, więc w nowym filmie zdecydowano się wrócić do źródeł i zrobić podobną rzecz jak w serii filmów o „Batmanie”. I zapewne chcieli twórcy osiągnąć podobny sukces. Pod względem finansowym chyba im się uda. Pod względem jakości filmu już nie.

Niestety twórcy filmu stanęli w pewnym rozkroku próbując zrobić film który jest pełen akcji, ale jednocześnie tłumaczy dlaczego Rosomak stał się tym, kim znamy go z wcześniejszych filmów. Ale ponieważ jest to jednak film akcji, więc zbędne rozterki psychologiczne i sceny z dużą ilością dialogów są ograniczone do rozsądnego dla przeciętnego zjadacza popcornu minimum. Przez co prawie nic nam nie mówią o tym o czym powinny. Cóż, Logan miał pecha, źli wojskowi go dopadli i zrobili mu kuku – zarówno na psychice jak i na jego ciele. A co do scen akcji? Też aż tak interesujące nie są. Oczywiście bicie się po twarzy dwóch prawie niezniszczalnych gości jest interesujące, ale nie za trzecim czy czwartym razem. Podobnie jak inne strzelaniny czy bijatyki. Nic nowego nam autorzy nie serwują.

Chyba największym rozczarowaniem dla mnie była jakość efektów specjalnych. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać wysokobudżetowym produkcjom mającym być najbardziej dochodowymi produkcjami roku. Użycie niebieskiego ekranu aż razi po oczach w kilku miejscach, szczególnie w bliskiej końca scenie z pasażerem nowoczesnego helikoptera, gdzie on aż odcina się na tle otaczającej mgły. Albo niezbyt dobrze dodane komputerowe postacie do tła, jak w końcowej scenie biegu Rosomaka. Czy też mocno dziwacznie i sztucznie dorysowane metalowe szpony, jak przy scenie oglądania ich przez Logana po raz pierwszy w łazience starszego państwa. I można tak dłużej...

No i troszkę żal niewykorzystanego potencjału. W końcu w tym filmie jest spora ilość mutantów znanych z komiksów. I chyba żaden – poza Szablozębym, który jest tutaj głównym przeciwnikiem Rosomaka, nie dostaje tyle czasu ile powinien. Pozostali są kompletnie niewykorzystani – stanowią tylko tło dla głównego bohatera i mięso armatnie gdy nadejdzie ich czas. Zapewne dużo lepszym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie ilości ważnych, czyli takich który swoje momenty chwały w komiksach mieli, na jakieś bezimienne tło – i wykorzystanie tych, którzy by pozostali...

Moja ocena: 4/10