Życie Adeli. Rozdział 1 i 2 (La vie d’Adele), Francja Belgia 2013

Spore rozczarowanie. Ale też może to wynika bardziej z rozbuchanych oczekiwań po przeczytaniu recenzji i opisów tego laureata „Złotej Palmy”, niż z samego filmu. Który jest nie jest kiepskim widowiskiem, a raczej średnio wciągającą relacją z dość zwykłego życia. Czy też z jego dwóch kluczowych momentów – jak wskazuje polski podtytuł. Obie te części dzieli jakieś 10 lat i niestety, ale są dość różne poziomem.

Pierwsza rzecz do której trzeba się przyzwyczaić, jeśli chcemy dać się wciągnąć w tą opowieść, to sposób filmowania preferowany przez reżysera Abdellatifa Kechiche’a. Takie kojarzące się bardziej z operami mydlanymi – a teraz określane jako intymne – czyli pełno bliskich planów, zbliżeń i pełna kameralność. Jest to bez wątpienia słuszny wybór, bowiem opowiada nam reżyser o bardzo intymnych przeżyciach, a nie żadną epicką opowieść. Ale też trzeba lubić ten typ narracji by wytrzymać pełne 3 godziny seansu. Gorzej, że scenariuszowo już tak spójnie nie jest. Bowiem twórca filmu w pełni korzysta z tego iż jest to jego opowieść i czasem zachowuje się wobec widza niezbyt fair.

Bo o ile większa część opowieści jest dokładna, pełna detalu i próbująca przekazać pełnie niepewności głównej bohaterki wobec swoich wyborów – to jednak gdy twórca ma taką potrzebę, by podnieść napięcie czy też zaskoczyć widza, to przeskakujemy pewne wydarzenia. Co jest niespójne z wcześniej wspomnianą pełnią opowieści. Dobrym przykładem tutaj jest wyjście Adeli z współpracownikami na piwo. Wątek jest przerywany w najciekawszym momencie byśmy nie dowiedzieli się wcześniej tego, co wybuchnie kilkanaście minut później. Wcześniej dzieje i motywacje Adele są wyjaśniane dużo dokładniej.

Zresztą, cała druga część cierpi na tym. W cały wątek rozpadu związku Adele zostajemy wrzuceni już w jego ostatnim momencie. Nie dostajemy szansy dowiedzenia się dlaczego obie panie znalazły się tak daleko od siebie i jak do tego doprowadziły. Tak samo nie wiemy dlaczego Adele robi to co robi. Ok, z samotności. Ale przecież jest wiele różnych sposobów na poradzenie sobie z nią i skoro tak na nią zadziała rozpad – ten który wybrała jest najmniej rozsądny…

W każdym bądź razie ja do tego filmu już raczej nie wrócę. Filmów o poszukiwaniu swojej tożsamości jest sporo i wiele jest lepszych – na czele z „Fucking Amal”. Nie mówiąc już o dramatach o samotności i rozpadzie związku. Rzeczy równie powszechnej jak komedia romantyczna…

Na koniec o najczęściej poruszanym temacie przy okazji „Życia Adele” – czyli scenach łóżkowych. Nie za bardzo widzę powód dla tego całego szumu. Ok, możne nastominutowych scen erotycznych w kinie za wiele nie ma, ale ani miłość lesbijska ani graficzność ujęć aż tak niespotykana nie jest.

Moja ocena: 5/10