Miasto pięciominutowe

Ostatnio miałem okazję trafić na jakiś artykuł opisujący aktualne trendy urbanistyczne, którego clou była informacja, że miasta 15 minutowe to już za mało. Ludzie się stają jeszcze wygodniejsi, technologia coraz bardziej doskonała – więc trzeba próbować znów bardziej ułatwić życie. Dążyć do miast pięciominutowych. I jako taki ideał, do którego powinno się próbować kopiować w Polsce, podane było Nordhavn, nowa dzielnica Kopenhagi, wybudowana na terenach portowych, oraz na cyplach „odzyskanych” od morza. Nowa, bowiem tak na dobrą sprawę – nie licząc kilku historycznych budynków – wszystko jest tam oddane do użytku w tym tysiącleciu, a i wciąż się ona rozrasta.

Czasem zdarza mi się tam bywać, więc jestem w stanie wyrobić sobie zdanie na temat tego „idealnego miasta pięciominutowego”. I nie jest to aż takie pozytywne zdanie. Owszem, chyba dobrą koncepcją jest egitarne łączenie ultraluksusowych mieszkań (najdroższe mieszkanie w Danii znajduje się w jednym z tutejszych bloków – dane z 2020 roku) z trochę tańszymi. Drogich restauracji (jak ta znajdująca się na najwyższym piętrze bloku z wspomnianym wcześniej najdroższym mieszkaniu) z relatywnie tanimi pizzeriami. Plus dorzucone ikoniczne budynki jak dawne silosy przerobione na biura i mieszkania czy międzynarodowa szkoła zbudowana z kontenerów. A jednocześnie jest to bardzo mało przyjemne miejsce do przebywania – szczególnie teraz, w zimnej, wilgotnej i ciemnej porze roku.

Bo tak naprawdę jest to bogatszy (i bardziej doświadczony) kuzyn wyśmiewanego powszechnie Miasteczka Wilanów, który nie jest obrócony tyłem do pobliskiej wody. Ogromna koncentracja równie brzydkich i unikalnych niczym hipsterzy na Zbawiksie budynków mieszkalnych, wąskie uliczki, homeopatyczna ilość publicznej zieleni. A to wszystko w cenach, które raczej skutecznie tworzą monokulturę społeczną. Owszem, fajnie jest się tam przejść latem, po nabrzeżu pełnym młodzieży – chyba aktualnie najbardziej modne kąpielisko w mieście, skorzystać z kajaków, napić się kawy w kawiarnianym ogródku, czy też skorzystać z siłowni publicznej, stworzonej na dachu parkingu publicznego. Tylko że nie do końca wyobrażam sobie mieszkanie tam. A przynajmniej nie jako coś przyjemnego.

Dlatego mam nadzieję, że urbanistyka nie pójdzie w tym kierunku, czasem zbytnie ułatwiane idzie w kierunku karykatury a nie przyjazności ludziom. I owszem, warto odwiedzić Nordhavn by podpatrzeć pewne rozwiązania. Jak chociażby metro, które w nie aż tak dużej odległości od centrum wychodzi na powierzchnię. Jak zmieniony układ drogowy, by nie być uzależniony od jednej drogi dojazdowej (patrzę na ciebie, Marino Mokotów), czy też wspomniane - nadbrzeżny kompleks wypoczynkowy czy parking piętrowy z siłownią. Ale też pouczyć się na błędach popełnionych tutaj. Jeśli to oczywiście możliwe, bo każdy niezabudowany metr przestrzeni jest przecież kosztem…