Wiatr ze wschodu
W ostatni weekend mieliśmy w Danii, a właściwie na jej wschodnim wybrzeżu powódź. Długi okres silnych wiatrów ze wschodu spowodował, że w tych rejonach w gwałtowny sposób wzrósł poziom Bałtyku. A że jest tam węziej, to i spiętrzenia były większe. I to o całkiem spore wartości – w dużej części miejsc pomiarowych zostały pobite rekordy stuletnie, w kilku przyrost przebił rekord od czasu rozpoczęcia pomiarów. Ponieważ Dania jest krajem dość płaskim, to stanowi pewien problem, gdy poziom wody jest wyższy o ponad 2 metry od dotychczasowego, szczególnie że Bałtyk nie należy do mórz z dużymi przypływami i odpływami.
Tutaj mała dygresja. Jakiś czas temu miałem przyjemność rozmawiać z osobą zatrudnioną w tutejszym urzędzie miasta, który z pewną dumą opowiadał, że Kopenhaga jest gotowa na podniesienie się poziomu mórz o około metr, czyli rok 2050 (mniej więcej oczywiście). Było to przy okazji artystycznego performansu\zwiększania świadomości ekologicznej, gdy rozstawiono na terenie miasta ławki z przedłużonymi nogami – dostosowane do spodziewanego poziomu morza. Tak, że trzeba było się na nie wdrapywać po drabince. By sobie ludzie uświadomili różnicę. Jakoś mi się to skojarzyło, patrząc na relacje w tutejszych wiadomościach podczas poprzedniego weekend – co by się stało, jakby do tego spodziewanego wzrostu poziomu dorzucić dodatkowe 2 metry. Szczególnie że bardzo podobny przyrost był o kilkadziesiąt kilometrów na południe od Kopenhagi.
Ale, wracając do poprzedniego weekendu, to jest fascynujące jak tutaj ludzie kochają wakacje w „domkach letniskowych” (sommerhus), i jak dużo jest ich pobudowanych w pobliżu linii brzegowej. I oczywiście takie miejscówki jako pierwsze cierpią podczas tego typu zdarzeń pogodowych. To, co mnie uderzyło najbardziej, to stoickie podejście gospodarzy do nadchodzących zniszczeń. „Tak, blisko brzegu, więc i prawdopodobnie nas zaleje” było dość częstą wypowiedzią. Ale nie zdarzyło mi się być świadkiem lamentowania pod tytułem: państwo powinno coś zrobić, czy też należy się coś. Co chyba zawsze jest lokalnym kolorytem w przypadku katastrof naturalnych w Polsce.
Co ciekawe, że taki brak oczekiwań ze strony państwa, jest połączony z aktywnym działaniem tego państwa. Bo już kilka dni po całym tym wydarzeniu, gdy jeszcze nie wszystko zostało uprzątnięte – już się mówi o rewizji planów zagospodarowania i dokładniejszej analizie miejsc, gdzie można budować. Właśnie pod kontem takich wydarzeń. W końcu wszyscy rozsądnie myślący już pogodzili się z faktem, iż takie fenomeny pogodowe „raz na sto lat”, będą się zdarzać dużo, ale to dużo częściej w przyszłości. I lepiej się do nich przygotować. I pogodzić…