Lokalne wybory
Wspomniałem kilka wpisów temu, że zbliżają się wybory do władz lokalnych i jako obywatel Unii Europejskiej będę mógł w nich zagłosować. Niedawno się one rzeczywiście odbyły i zauważyłem kilka różnic, które mnie zaciekawiły – więc je opiszę. Ale najpierw o wynikach.
Mieszkam aktualnie pod Kopenhagą, w mniej więcej 70 tysięcznej „kommunie”, czyli czymś w rodzaju naszego powiatu. Cicho, miło i przyjemnie – i rzut beretem do stolicy. Ale nie o tym miało być. W Polsce aktualnie trwa dyskusja (albo i monolog) na temat dwukadencyjności. Otóż, bezwzględnym zwycięzcą tych wyborów, zgodnie z przewidywaniami, został dotychczasowy burmistrz. Więc nic pozostanie siódmą czy ósmą kadencję. Jak jest tutaj szanowany, mogą wyrazić tylko liczby. Dostał on prawie dziesięć razy więcej głosów od drugiego w kolejności kandydata, a jego partia otrzymała ponad 60% głosów, w porównaniu z kilkunastoprocentowym poparciem w całym kraju. Cóż, mieszkam to mniej niż rok, więc nie wiem czy zasłużenie…
A wracając do wyborów, to odbywają się one w dzień powszedni, jest możliwość głosowania korespondencyjnego, ale zdecydowana większość ludzi preferuje osobiste odwiedziny. Lokali wyborczych na terenie powiatu było mniej niż 10, tak więc w każdym z nich panował tłok. Z tego co widziałem w telewizji, w kilku miejscach w Danii trzeba było przedłużyć godziny głosowania, by móc obsłużyć wszystkich chętnych.
Musze powiedzieć, że podobały mi się te wybory pod względem organizacyjnym. Każdy uprawniony do głosowania dostaje zaproszenie pocztą z informację gdzie i kiedy ma się udać, i w lokalu wymienia to zaproszenie na kartę do głosowania – podając tylko datę urodzenia jako potwierdzenie tożsamości. Żadnych dokumentów i podpisów. A potem też było interesująco. Długa kolejka do kabin, wchodzi się z jednej strony, skreśla co trzeba, i wychodzi z drugiej, wrzuca głos – i wychodzi drugim wyjściem. Organizacja na poziomie dobrego fastfoodu. A i jeszcze ciekawostka. Można głosować albo na kandydata, albo – jeśli jest się niezdecydowanym – na listę.