Przydasie

Już kilka raz zdarzało mi się tutaj wspominać pchle targi, czy też wymiany organizowane przez miasto czy gminę. Przeważnie pisałem w tonie lekko lekceważącym i nie do końca widząc zalety tych wydarzeń. Ale troszkę czasu minęło i zdarzyło mi się mimo wszystko kilka razy je odwiedzić i też troszkę się na tą kwestią zastanowiłem i chyba jednak ja byłem w błędzie, a lokalna tradycja ma rację.

Owszem, cały czas widzę kilka wad czy też wypaczeń takich wydarzeń – jak duża ilość rzeczy, które chyba najlepiej opisuje określenie „śmieci”, sporo też jest sprzedawców, którzy mają bardzo duże mniemanie o wartości oferowanych przedmiotów. No i przedarcie się przez ilość ofert bywa zarówno czasochłonne, jak i rozczarowujące. Ale nie da się ukryć, że też jest troszkę wciągające…

Po tych ponad dwóch latach w Danii widzę, że wizyty w takich miejscach wzmocniły we mnie instynkt zbieracza. Bo za każdym razem znajdzie się jakaś rzecz, która kiedyś się przyda. Może nie dzisiaj, może nie jutro – ale kiedyś na pewno. I w ten sposób człowiek zaczyna gromadzić tytułowe „przydasie”. I szybko okazuje się, że kończy się miejsce na nowe rzeczy, a dom zaczyna się zagracać. Ale przecież szkoda wyrzucić (czy też puścić znowu w obieg) jakiegoś pseudodesignerskiego wazonika. Albo czwartego szalika, bo przecież klimat ostatnio nieprzewidywalny i nie wiadomo czy tej zimy się nie przyda.

Z drugiej strony, to fajne uczucie będąc na emigracji, móc sobie uwinąć gniazdko, nie wydając za dużo pieniędzy na mało użyteczne przedmioty, które tutaj bywają bardzo drogie. A i też człowiek wpisuje się w tutejszą kulturę. Po pierwsze przez uczestnictwo w lokalnych rytuałach, po drugie posiadając designerskie bibeloty. Więc chyba jednak nie będę niczego się pozbywał, tylko nadal obrastał w przedmiotowy tłuszczyk. W końcu idzie zima…