Szukanie mieszkanie – ciąg dalszy

Jak już przy jakiejś okazji wspominałem, rynek wynajmu mieszkań w Kopenhadze jest dość zwariowany. Są duże braki w dostępności mieszkań i przez to robi się – gdyby nie to, że sam jestem w samym środku – śmiesznie. A w tym tygodniu miałem okazję odwiedzić dwa mieszkania (czyli całkiem sporo), które wzbudziły u mnie śmiech. Przez łzy…

Na początek małe wprowadzenie. Aktualnie mieszkam w „apartamencie”, który jest za mały na moje potrzeby, za drogi na moje możliwości i też nie do końca umiejscowiony tak, jakbym sobie tego życzył. Więc szukam czegoś innego. Lepszego. Chyba…

Najpierw trafiła się okazja na odwiedzenie mieszkania położonego jeszcze w okolicach śródmieścia, ale już troszkę na uboczu. Ładny blok, świeżo odnowione wnętrza, wygląd dużo droższy niż oczekiwana cena. Gdzieś musi być haczyk. Odwiedziny – pierwszy pokój, toaleta, drugi pokój, kuchnia. Ok. A łazienka? Albo chociaż prysznic? Agentka nieruchomości: no tak… Prysznic można wstawić w kuchni. Albo zrobić rozpierduchę i przerobić pół pokoju na powiększoną łazienkę. Ok, śmieszne.

Drugie odwiedziny. Będzie kilka mieszkań w jednym kompleksie kilku 2-3 piętrowych bloków. Spoko. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że jest to grupowe zwiedzanie. Tłum ze 40-stu osób nerwowo kręci się pod klatką, w której ma się zacząć zwiedzanie. Sądząc po ilości mieszkańców nerwowo zaglądających na podwórko – oni też troszkę się czują nieswoje. Domyślam się, że coś, co dla mnie jest atmosferą flash mobu, dla nich to powód do wezwania policji – w końcu nieczęsto (sprawdzić czy nie Kolonia) spotyka się takie grupy w większości złożone z imigrantów…

W każdym bądź razie, zwiedzanie w tłumie było interesujące. Mieszkania mniej – ale przynajmniej, wobec mrozu panującego na dworze, było ciepło. A poczucie absurdalności tutejszego rynku wynajmu, spore. Chociaż, z tego co słyszałem, z rynkiem sprzedaży wcale nie jest lepiej…