Targ staroci – rewizyta

Już rok temu pisałem na temat tutejszych targów staroci, i pozwolę sobie dzisiaj powrócić do tego tematu. Miałem okazję ostatnio odwiedzić kilka takich miejsc, mając nadzieję że uda się kupić parę drobiazgów do domu i troszkę zrewidowałem swój pogląd na ich temat.

Bo to chyba nie do końca jest kwestia dbania o naszą planetę i ograniczenie niepotrzebnych wydatków. Najwyraźniej troszkę niepotrzebnie przefiltrowałem to co widziałem przez mój światopogląd, a nie zaobserwowałem tego, co rzeczywiście się tam dzieje. Otóż, nie do końca jest popularność takich plich targów spowodowała oszczędnością czy też dbaniem o naszą planetę. Owszem, gdzieś taki powód majaczy, ale nie można go uznać za główny.

Głównymi powodami są chyba powody społeczne. Można się pospotykać ze znajomymi, czy to jako klientami czy też sprzedawcami, bo jednak jest to przeważnie lokalne wydarzenie, można pospędzać czas ze znajomymi, można też pocieszyć się dobrą pogodą – jeśli jest. Szczególnie że takie targi odbywają się w dni wolne. No i pewnie jest grupa osób, która odczuwa potrzebę polowania na „coś” – a im trudniej jest to „coś” znaleźć, tym satysfakcja większa…

Natomiast, im więcej miałem okazji wizytować takie targi, tym bardziej byłem rozczarowany ich zawartością. Chyba z nimi jest tak jak wieloma rzeczami na tym świecie. Z daleka wyglądają fajnie, ale jednak jak tylko człowiek podejdzie bliżej, to widać że jednak jest nie aż tak fajnie. Na takich targach jest bardzo mało rzeczy, na które warto zwrócić uwagę. Albo jest tam szrot, który zainteresował by raczej handlarzy drugiego sortu z bazarku na Kole, a nie kogoś kto chce kupić coś wartościowego. Albo są tam zwykłe rzeczy, ale w cenach pasujących bardziej do Harrodsa – a jakościowo już nie za bardzo.

Po tych kilku doświadczeniach już raczej się nie wybiorę w takie miejsce ponownie, dużo bardziej spodobały mi „charity shopy”. Ale o tym może innym razem.