Zagadka herbaciana

Tubylcy lubią pić herbatę – chyba już o tym kiedyś wspominałem, że byłem po przyjeździe mocno zaskoczony, ile różnych herbat tutaj można nabyć. Znaczy się, bardziej byłem zaskoczony nie ilością, tylko faktem, iż prawie każda z nich posiada w składzie lukrecję. Ale do popełnienia dzisiejszego wpisu skłoniło mnie coś innego. Otóż, jestem prostym człowiekiem i przeważnie piję zwykłą czarną czy też zieloną herbatę. Nic niezwykłego. Zaskakujące jest natomiast to, jak ciężko jest dostać w tym kraju zwykłą ekspresową czarną czy też zieloną herbatę.

Po niedawnej przeprowadzce okazało się, że pomimo tego, iż w moim pobliży jest całkiem sporo supermarketów różnych sieci, to tylko w jednym, czasem, pojawia się okazja kupić pudełko czarnej herbaty. Z zieloną jest gorzej, jest tylko pomieszana z cytryną. Owszem, można znaleźć sporo rodzajów sypanej, jakieś mieszanki – szczególnie z wyższej półki, ale takiej zwykłej, to już nie za bardzo. Wyjątkiem jest tutaj Lidl, ale ich herbata jest dla mnie niepijalna. I tak na dobrą sprawę jedynym miejscem, w którym mogę kupić większą paczkę ekspresowej herbaty, jest polski sklep, dokąd sprowadzają zarówno 50 torebkową paczkę Liptona, jak i większe opakowania Sagi. Fajnie, ale ani nie jest to tanie, bo swoją marżę sklep narzuca, ani nie mam ochoty za każdą potrzebą herbacianą odwiedzać, dość odległy, polski sklep.

Na pewno jest to fascynujące, gdy w sklepie można zakupić herbatki energetyzujące, uspokajające, wspomagające trawienie i tak dalej. Można też udać się do specjalistycznych sklepów, ale tam pytanie o herbatę ekspresową ze średniej półki raczej spowoduje szok i niedowierzanie niż realną możliwość zakupu. Co innego pozostało dla przeciętnego pijacza herbaty?

Na razie wpadłem na mało ekologiczny, ale bardzo mi się podobający pomysł i skorzystałem z faktu, iż tanie linie z Kopenhagi latają do Londynu kilka razy dziennie, i można bardzo tanio skonstruować sobie jednodniową wycieczkę na wyspy. Tanio jak na standardy lokalne, szkoda że czasy biletów po złotówkę czy też kilka złotych już minęły. I przy okazji zwiedzania zabytków odwiedzę jakiś market na wyspach i przywiozę sobie duży – na tyle na ile pozwoli mi wielkość bagażu podręcznego – zapas zwykłego Tetleya. Trzeba sobie jakoś radzić w tych trudnych warunkach…