0_1_0, Polska 2008
Najwyraźniej autor spektaklu na którym oparty jest ten film, czyli Krzysztof Bizio, jest zapalonym fanem „Budki Suflera”. Bowiem cały ten scenariusz i cały ten film można podsumować refrenem jednego z ich przebojów „A po nocy przychodzi dzień, A po burzy spokój, Nagle ptaki budzą mnie Tłukąc się do okien”. I posłuchanie tego całego utworu na pewno było by ciekawsze i przyjemniejsze niż tracenie półtorej godziny na ten film. Właściwie to wyjście na spacer i spoglądanie jak liście spadają na wietrze byłoby bardziej satysfakcjonującym zajęciem niż seans z tą polską produkcją... Dlaczego? Otóż – dostajemy całą galerię postaci w których faceci są beznadziejnie żałośni, a kobiety wręcz śmieszne w swoim zachowaniu. Albo odwrotnie. W każdym bądź razie po paru minutach każdą z filmowych par ma się ochotę rzucić czymś w ekran. Pierwszy przykład: on na wózku, ona zarabia na niego, sprząta i jeszcze znosi jego humory. To jeszcze można zrozumieć – ale dlaczego on jest niepełnosprawny? Bo miał wypadek kiedy jechał z kochanką. Tak wiem, miłość jest ślepa. Ale bez przesady. Nie występuje ona w takim zagęszczeniu jak to pokazane jest na filmie. Chyba, że mieliśmy zobaczyć jaką filmową mutację „Mam talent” pod tytułem „Mam nierówno pod sufitem a moja kobieta to święta”.
Odbioru filmu wcale nie ułatwiają aktorzy – którzy grają w sposób bardzo i ekspresyjny i, chyba, za bardzo starają się wczuć w te dziwne postacie które odtwarzają. Przez co – widząc cały czas sztuczność tych sytuacji w które są wprowadzeni – wrażenie oglądania amatorskiej szopki narasta przez cały seans. Ja rozumiem, gdyby to był jakiś amatorski teatr w lokalnej remizie, ale to w końcu jest ponoć profesjonalna produkcja... Jest to jeszcze potęgowane przez lekką niechlujność w kręceniu czy też montażu tego filmu. A to najpierw widzimy trolejbus, a w następnej scenie jesteśmy w kompletnie innym, a to położenie ciała zmienia się pomiędzy ujęciami, a to efekty dźwiękowe są kompletnie niezsynchronizowane z tym co na ekranie. Niby są to szczegóły, ale będące taką wisienką na mocno zakalcowatym torcie.
A to wszystko podsumowane jest zakończeniem, które jest kompletnie oderwane od tego co widzieliśmy wcześniej. W myśl zasady „kochajmy się”, wszystko jest łanie i pięknie. Deszcz spadł i zmył wszelkie zło jakie było w nadmorskim piasku. Chociaż, jeśli na początku twórcy wprowadzili nas w świat kompletnie nieżyciowych sytuacjach i zachowaniach – to dlaczego nie mieliby nas wyprowadzić na równie nieprawdopodobnie wyidealizowaną rajską łączkę...
<p id=”“ocena””> Moja ocena: 2/10 </p>