Bez mojej zgody (My Sisters Keeper), USA 2009
Bardzo mocny film. Kupując nań bilety w kasie, wiadomo z góry, że z kina wyjdzie się przytłoczonym tematyką tego filmu. Ale na szczęście twórcą udało się uniknąć taniego sentymentalizmu i nadmiernego łzotwórstwa. Oczywiście – dziecko umierające na raka i wpływ jaki to ma na jego rodzinę – powoduje mokrość w oczach, ale nie gra się na naszych najbardziej pierwotnych instynktach. Oglądając film troszkę przeszkadzało mi, że często akcja spowalniana jest przez retrospekcje, które troszkę mówią o bohaterach, ale zdecydowanie nie pasują tempem do filmu. Ale po seansie, w drodze do domu, zastanawiając się nad tym filmem dochodzę do wniosku, że jednak były one potrzebne. Dawały widzowi chwile wytchnienia i możliwość zobaczenia rodziny Fitzgeraldów w czasie przyjemniejszych momentów.
Scenariusz filmu trochę się różni od książki – szczególnie w kwestii zakończenia. Ale wydaje mi się, że wybrane przez filmowców rozwiązanie tego sporu prawnego pomiędzy matką za wszelką cenę próbującą uratować swoje dziecko, a młodszą córką – chcącą obronić się przed cierpieniem, jest dużo lepsze od tego jakiej serwowane nam jest w książce. Bo tam jest ono dużo bardziej nieprawdopodobne, przez co osłabiające jej wymowę. Aczkolwiek tutaj zdania mogą być podzielone – bo sądząc po rozmowach moich współoglądaczek( a było ich sporo więcej niż nas, samców) książka przypadła im bardziej do gustu.
Brawa należą się grającym trójkę dzieci młodym aktorom. Żadna z tych ról nie była łatwa, a udało się im dość dobrze pokazać tą pozycję bez wyjścia w jakiej się znalazło każde z nich. I tutaj nie wiem czy mogę pisać o którymkolwiek z nich z osobna. - bo nie wiem czy osobno mogłyby tak zagrać. Szczególnie widać to w ich ostatniej wspólnej scenie. Kiedy już wiadomo co będzie dalej i kiedy wreszcie mogą przestać grać przed dorosłymi. Naprawdę jest to wstrząsająca scena. Troszkę słabiej na ich tle wypadli grający rodziców Cameron Diaz i Jason Patric. Słabiej, co nie znaczy że źle.
Moja ocena: 7/10