Bruno, USA 2009
Wybierając się na ten film wiadomo było czego można się spodziewać. Bowiem jest to powtórzony schemat z „Borata”, ale tutaj podany w sposób dużo bardziej profesjonalny – jeśli można użyć takiego przymiotnika do określenia tego filmu. Co powoduje że zaskoczeń związanych z oglądaniem tego filmu za bardzo nie ma, ale ogląda się to dużo przyjemniej. I powtarzając się – jeśli można użyć tego przymiotnika wobec filmu który opowiada o pewnym geju, przez duże „g” i jeszcze większe „ej”. Czy ogląda się ten film z niesmakiem? Tak. Czy jest to film po obejrzeniu którego wychodzi się z kina w dobrym nastroju? Też tak. Bo jest to kawał sporej, ale nie dla wszystkich, rozrywki.
Oczywiście, można narzekać, że oglądanie na kinowym ekranie wykorzystania gaśnicy jako seksualnej zabawki czy też scen z party singersów jest rozrywką naprawdę niskich lotów. Ale czy naprawdę różni się to aż tak od mocno głupich komedii braci Wayans? Chyba nie, a przynajmniej nie próbuje nas przekonać że jest czymś więcej niż tylko wyśmiewaniem się z ludzkiej głupoty. Bo przecież czym innym może być scena w której Paula Abdul opowiada jak przejmuje się biedą na świecie – siedząc na jakimś Latynosie. Albo przerysowanie tego co robią celebryci dla poprawienia losu osób w biedniejszych zakątkach globu. W końcu granica pomiędzy O.J. od Bruna, a Mercy Madonny czy Paksa Angeliny Jolie jest bardzo malutka… Dobrze, że chociaż część z nich zauważa jak blisko są śmieszności w tych swoich próbach ratowania świata – bo chyba tak można odczytać muzyczny finał filmu. Bardzo zaskakujący finał.
I tak, można się śmiać, mówiąc „ależ głupi ci amerykanie”. Szczególnie patrząc na ich zachowania, jak na wspomnianym swingers party czy też na arenie walk MMA. Ale powiedzmy sobie szczerze – gdyby Sacha Baron Cohen wziął sobie na cel pogodzenie kupców z KDT z miastem – to nie uzyskałby równie pogrążającego nas materiału, jaki uzyskał w stanach? Bo w końcu głupota ludzka jest wszędzie taka sama, zmieniają się tylko etykietki.
Tak swoją drogą – to należy się chyba szacunek dla Sachy Barona Cohena za odwagę. Bo jedną sprawą jest robienie rozróby na jednym z pokazów mediolańskiego tygodnia mody, a czymś zupełnie innym obrażanie muzułman w obecności jednego z przywódców bliskowschodnich grup terrorystycznych. Czy też odgrywanie gejowskiej sceny przed setkami czy tysiącami widzów mocno hetero MMA… Dlaczego nazywam to odwagą a nie głupotą? Bo znając wcześniejsze dokonania Cohena można się domyślić, że doskonale wiedział jak to może się skończyć jeśli coś pójdzie nie tak…
Moja ocena: 6/10