Chciwość (Margin Call), USA 2011
Lista filmów które śmiało można nazwać propagandowymi jest bardzo długa i co roku się zwiększa. „Chciwość” jest jednym z najlepszych przykładów w ostatnich latach, jak nie powinno się tego robić. Bowiem jest to bardzo jednowymiarowa nagonka na świat finansowej wierchuszki z Wall Street – ale opowiedziana w mocno łopatologiczny sposób. Nie ma nawet próby wyjaśnienia powodów dla których tak wiele instytucji finansowych zatraciło się w ryzykownych operacjach, które doprowadziły nas do takiego miejsca, w którym nie widać wyjścia z kryzysu. Znaczy się, tak, owszem – odpowiedź jest jedna, kasa. Ale podana w tak nachalny sposób i dotyczy każdej z postaci, że dość szybko staje się oglądanie tego filmu lekko groteskowe.
Swoją drogą to jest ciekawe, jak łatwo środowiska filmowe z ameryki potrafią wynajdować sobie wrogów, którzy zaspokajają ich potrzeby wypowiadania się na „ważne” tematy. Jeszcze kilka lat temu był to poprzedni amerykański prezydent, którego następcy oczekiwano niczym zbawiciela. Minęło troszkę czasu i okazało się, że cuda to jednak jest kwestia wiary – a nie rzeczywistości i teraz środowisko ma już kolejnego „złego”. Czyli świat finansjery. Bo wiadomo, pierwszy milion to należy ukraść. A skoro pierwszy, to na pewno pozostałe też. Więc huzia na Juzia. Ciekawe co będzie następne. Bo raczej na pewno nie wątpliwej jakości artyści produkujący chłam za dziesiątki, jeśli nie setki milionów dolarów…
Zarówno twórcą scenariusza jak i reżyserem filmu jest debiutant w świecie fabularny, mający na swoim koncie tylko krótkometrażówkę, J.C. Chandor. Z jego wypowiedzi wynika, że scenariusz powstał w zaledwie kilka dni, pomiędzy innymi projektami artysty. I to widać. Co chwilkę grzęźniemy w nudnych przegadanych scenach, których równie dobrze mogło by nie być – gdyby nie usilna potrzeba pokazania jaki to świat finansów jest obślizgły. Tak samo denerwujące jest to, że za wszelką scenę twórca stara się pokazać, jakie to zepsute jest to całe środowisko – czego najlepszym przykładem jest postać odgrywana przez Kevina Spaceya. Zwalniają pół filmy, a ten rozpacza po zdychającym psie. No straszne po prostu. A odrobina empatii?
Moja ocena: 3/10