Czas na miłość (About time) W. Brytania 2013
Film którego scenarzystą i reżyserem jest Richard Curtis. I to chyba powinna być wzorcowa recenzja tego filmu. Bowiem ten twórca przyzwyczaił nas do pewnego rodzaju rozrywki, na bardzo wysokim poziomie, i na którego obrazy można iść do kina w ciemno. Tak jest i tym razem. Więc czy jest sens rozpisywać się? A i owszem, bo to jest już film twórcy dużo bardziej doświadczonego, który zdecydował się na spojrzenie troszkę głębszą i już nie tylko widzimy jak piękne są narodziny miłości, ale też możemy zobaczyć co dzieje się potem. A to też przecież jest ciekawe. Tylko tutaj wymagania od twórcy są dużo większe, bowiem bardzo łatwo jest pokazać to w sposób banalny i trywialny. Bo każdy z nas wie jak wygląda codzienność. Na szczęście Curtisowi udaje się utrzymać zainteresowanie widza.
Ba, nawet może go troszkę zaskoczyć, bowiem mało kto podejrzewał go o umiejętność pisania świetnych scen które wymuszają wręcz użycie chusteczek – dotychczas bardziej był znany ze scen wesołych i pełnych pełnokrwistego brytyjskiego humoru w dialogach. Ja, z takich poważniejszych i poruszających scen, kojarzę go chyba tylko z ostatniej sceny ostatniej serii „Czarnej Żmii”. Tutaj pokazuje, że nie musi chować się za kostiumem by potrafić przekonująco pokazać dramat.
Chociaż – główną osią filmu przecież są podróże w czasie. Ale na szczęście nie są na tyle istotne by wpływały na radosno-dramatyczną opowieść. Są tylko elementem świata, który jest, ale nie ma potrzeby nadmiernego analizowania czy wszystkie efekty takich podróży zostały przewidziane, no i są one pokazane w taki sposób, że nie zaczyna się analizować ich szczegółów, bo i po co, przecież nie o to chodzi…
Jak to zwykle bywa, świat w filmach Curtisa zaludniony jest przez pełnokrwiste i sympatyczne postacie pierwszoplanowe – na czele z uroczą Rachel McAdams, i przez bardzo wyraziste postacie drugoplanowe. I pomimo tego, że doskonale wiemy kogo możemy się spodziewać, bo jednak archetypy tych osób są w jego filmach stałe, to jednak wciąż potrafią zaskakiwać i wzbudzać zainteresowanie. Wspominałem wcześniej, że zawsze w filmach Curtisa są dialogi na najwyższym poziomie – tutaj też. A najlepszą tego próbką jest scena w restauracji prowadzonej przez niewidomych. Prawie nic nie widać i całe zauroczenie głównego bohatera musi być przekazane przez rozmowę. I to się świetnie udaje.
Moja ocena: 8/10