Dzień dobry TV (Morning glory), USA 2010
Człowiek może mieć naprawdę wszystkiego dość, kiedy w dzień przesunięcia wskazówek zegara do przodu w związku z przejściem na czas letni, musi wstać dość wcześnie rano, co mi się niedawno zdarzyło. Ale to zniechęcenie dość szybko przechodzi, gdy ogląda się film, w którym inni mają gorzej. Bowiem bohaterka tego filmu wstaje o godzinie 1:30. Codziennie. Co u mnie spowodowałoby zapewne mocną frustrację z pracy – ale cóż, najwyraźniej Becky Fuller jest w swoim żywione i jakoś tak tego nie odbiera. Ale nie zazdroszczę. Może czas już zakończyć dygresję i wrócić do filmu.
Szkoda, że ten film jest reklamowany jako komedia romantyczna, bowiem może troszkę pod tym względem rozczarowywać. Romansu jest tutaj jak na lekarstwo i w dodatku dość kiepskiego. Związek pomiędzy główną bohaterką a przystojnym producentem jest pokazany tylko w kilku scenach – przez co nie za bardzo wiadomo dlaczego się ze sobą związali i dlaczego po pierwszych dwóch randkach zaczynają się zachowywać jak stare i zgrane małżeństwo. Ale może to i lepiej, bowiem schematycznych i nudnych komedii romantycznych jest w naszych kinach na pęczki – a dobrych komedii jakoś brakuje. „Dzień dobry TV” jest bowiem bardzo udaną komedią. Z dużą ilością sympatycznych charakterów, których interakcje iskrzą i przeważnie dostarczają sporej rozrywki.
Nie żebym sugerował iż jest to jakaś rewolucyjna czy też bardzo oryginalna komedia, bowiem z takimi historiami o młodym/młodej osobie która musi do siebie przekonać innych i zarazić ich entuzjazmem, jest na pęczki. Podobnie jak podstarzałych wyleniałych lwów które pokazują że jednak potrafią ryknąć – a taką postacią jest znany i doświadczony reporter, przymuszony do występowania w porannym programie przez kruczki w kontrakcie, czyli postać grana przez Harrisona Forda – było już w kinie sporo. Tutaj schematyczność tych postaci jakoś nie razi i bardzo przyjemnie się ten film ogląda. W dużym stopniu również dla bardzo dobrze obsadzonych aktorów.
Rachel McAdams świetnie się odnajduje w roli młodej i pełnej złudzeń producentki, w dodatku potrafi się też zachować w trudniejszych scenach – jak chociażby ta, w której składa samokrytykę przed przystojnym i zainteresowanym nią producentem. Harrison Ford jest klasą dla samego siebie, grając mruka, który porozumiewa się monosylabami. Nie wiem czy tak jest w rzeczywistości, ale jakoś doskonale mi taki typ osobowości pasuje do tego aktora. I na koniec chciałbym wspomnieć o aktorze drugoplanowym, którego darzę sympatią od czasu mojego ulubionego serialu – „Szaleję za Tobą” sprzed nastu lat – John Pankow. Nie jest zbyt często wykorzystywany przez filmowców, ale zawsze gdy pojawi się na ekranie potrafi rozweselić widza i zdobyć jego sympatię. A to nie jest takie łatwe, szczególnie jak nie jest się zbyt ważnym elementem fabuły
Moja ocena: 7/10