Harry Potter i Insygnia Śmierci cz. 1 (Harry Potter and the Deathly Hallows Part I), USA 2010
Film się świetnie zaczyna. Scena w której do zebranych czarodziejów przemawia minister, czy też w których główni bohaterowie zdają sobie sprawę co ich czeka – bardzo szybko wprowadzają w nastrój filmu i pokazują wiele o postaciach. Widać tutaj sporą umiejętność reżysera w przekazywaniu emocji poprzez bardzo skromne sceny. Niestety, ale to wrażenie pryska, kiedy dochodzimy do dynamicznych scen akcji. Te są najsłabszym elementem filmu i dość szybko stają się nużące. Co troszkę dziwi w filmie z budżetem liczonym w setkach milionów dolarów. I troszkę napawa obawą przed drugą częścią ekranizacji ostatniego tomu przygód Harry’ego Pottera – która odwiedzi nasze ekrany w lecie. Bowiem ona będzie się składać w ogromnej części z takich scen…
Reżyser ekranizacji ostatnich 3 książek o przygodach Chłopca Który Przeżył, David Yates, we wcześniejszych filmach pokazywał, że nie do końca sobie radzi z wyzwaniami jakie stawiają te książki przed nim. „HP i Zakon Feniksa” był średnim filmem który składał się dużo bardziej z epizodów niż z jednej całości. „HP i książe półkrwi” spójniej się oglądało, ale też nie zachwycał. Zapewne dobrym pomysłem był powrót do serii scenarzysty dwóch pierwszych części, czyli Steve Klovesa, który bardziej potrafił zapanować nad materiałem literackim – ale też nie może o zrobić wszystkiego za reżysera. W „Insygniach śmierci, część pierwsza” znowu możemy zaobserwować lekkie rozwarstwienie, ale już nie w warstwie fabularnej, lecz w odbiorze filmu. I ewidentnie jest to wina reżysera. Szkoda – bowiem twórca „State of Play” czy „The Girl in the cafe” nie powinien nie radzić sobie z materiałem do nakręcenia. Ale też te jego wcześniejsze filmy były obrazami o dużo mniejszej skali. Może jest to ostrzeżenie dla niego na przyszłość?
Ponarzekałem sobie na sceny akcji w tym filmie – to teraz mogę pochwalić spokojniejsze sceny. Te w których uczestniczy tylko dwójka czy też trójka głównych bohaterów. I te zdecydowanie warto zobaczyć. Bo skoro książki J.K. Rowling „dorastają” wraz ze swoimi fanami, to i filmy stają się coraz poważniejsze. A teraz najwyraźniej nadszedł czas na dramaty dorastania. I ten buzujący kocioł emocji jest na ekranie widać. Niby nadrzędnym zadaniem jest walka ze Śmierciożercami – ale to co dzieje się w swoistym trójkącie jest równie interesujące. I dobrze sobie w takich scenach radzą młodzi aktorzy. Z pewnością jeszcze zapewne nie raz –już w innych projektach – o nich usłyszymy. Szkoda tylko, że przerywane jest to tymi nudnymi sekwencjami z efektami specjalnymi…
Moja ocena: 6/10