Iluzionista (The Illusionist), USA 2006

W krótkim okresie czasu mamy okazje oglądać na ekranach naszych kin dwa filmy których głównymi bohaterami są prestidigitatorzy - ""Prestiż"" i ""Iluzjonista"". Z tego pojedynku obronna ręką wychodzi ten ostatni. Christopher Nolan stworzył film w którym akcja służy tylko i wyłącznie do mylenia widza i gdy wreszcie uda się dotrwać do zakończenia to okazuje się że była to tylko sztuka dla sztuki. Natomiast Neil Burger opowiada w swoim filmie dość ciekawą historię. O ile sama historia miłosna jest dość typowa i jej zakończenia można się łatwo domyśleć, to oglądanie trójkąta Eisenhaim - Uhl - Leopold i sposobu w jaki ten ""zły"" zostanie przechytrzony jest czystą przyjemnością. Szczególnie ciekawa jest rola Edwarda Nortona, który w miarę trwania filmu ma coraz mniej dialogów a coraz więcej gra gestem bądź spojrzeniem.

W przeciwieństwie do ""Prestiżu"", który zajmował się kuglarstwem, w ""Iluzjoniście"" mamy do czynienia z magią. Co prawda niektóre ze sztuczek są wyjaśnione widzom - moje zdziwienie wzbudziła przeczytana na imdb.com informacja że trik z drzewkiem pomarańczy jest możliwy do wykonania - ale te najważniejsze dla fabuły nie są odzierane przez autorów z całego romantyzmu. Nastrój filmu jest również budowany przez zdjęcia i przy wykorzystaniu pięknej muzyki Philipa Glassa, który (IMHO) dorównuje swoim wcześniejszym osiągnięciom z ""Naqoyqatsi"" czy ""Kundun"".

W ""Iluzjoniście"" nie zabrakło oczywiście kliku drobnych wad. Mi osobiście przeszkadzało łopatologiczne wytłumaczenie całej intrygi w zakończeniu, nie była ona aż tak skomplikowana by przeciętny zjadacz popcornu nie mógł jej rozszyfrować. Dodatkowo całe to wyjaśnianie dokonywane jest w przebitkach na inspektora Uhla, który cieszy się jak głupi do sera, co daje dość komiczny rezultat. Reasumując jest to kawał solidnego kina rozrywkowego, które nie ma ambicji bycia arcydziełem, a tylko pozwalać na miłe spędzenie dwóch godzin.

Moja ocena: 7/10