Iron Man 2, USA 2010

Hmmm, nie mogę zaprzeczyć temu, że film ten był dla mnie zaskoczeniem. I to sporym. Ja wiem, że sequel ekranizacji komiksu nie powinien napawać zbyt dużym entuzjazmem przed pójściem do kina – ale trzeba sobie przypomnieć pierwszą część, która była jedną z najlepszych ekranizacji w ostatnich latach – więc można było liczyć na niezmarnowanie tych dwóch godzin. A tutaj niespodzianka. Nie sądziłem że powiem to tak szybko, ale udało mi się zobaczyć w kinie film jeszcze nudniejszy od „2012”. A to już spora sztuka. Drugiej części przygód Tony’ego Starka się to udało. W dodatku na tyle dobrze wynudzenie mnie w kinie szło, że nawet poważnie rozważałem przerwanie seansu – ale, cóż, skoro już zacząłem oglądać, to trzeba być konsekwentnym…

Największą słabością filmu jest mało wciągający scenariusz. Owszem, dużo się na ekranie dzieje, życie naszego bohatera jest cały czas zagrożone – ale przecież nie ma żadnej niepewności co do dalszych jego losów. A to się rozbije bolidem formuły pierwszej, a to wygra szermierkę słowną w Kongresie, a to zbuduje Wielki Zderzacz Hadronów w piwnicy – ziew. Nawet nie udało się skorzystać z tak świetnie zarysowanej w poprzednim filmie postaci głównego bohatera. Ot, facet przeżywający kryzys wieku średniego, a że szybki samochód już ma, to szaleje w inny sposób. Swoją drogą szkoda, ze nawet nie udało się nic wielkiego „wycisnąć” z obecności na ekranie jednej z najbardziej „gorących” aktorek Hollywoodu, czyli Scarlett Johansson. Najwyraźniej scenarzystę tego filmu dopadł znany syndrom drugiej książki (pardon, scenariusza). Po bardzo fajnym i dobrze przyjętym „Tropic Thuder”, teraz Justin Theroux stworzył bardzo ciężkostrawną potrawę…

Po seansie tego filmu ciekawi mnie na ile widzowie spoza stanów są w stanie nie pogubić się w uniwersum bohaterów komiksów ze stajni Marvela. Powoli zaczynają odwiedzać się w różnych ekranizacjach, co powoduje lekki zamęt. A to Nick Fury odwiedzi Iron Mana, a to Tony Stark spotka się z Hulkiem… A że jest to pokazane w sposób który wymaga od widza doskonałej orientacji się w tym świecie, to kiedyś twórcy mogą przesadzić z wzajemnymi powiązaniami i widzowie się pogubią. I powiedzą stop. I w tym miejscu spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Nigdy nie sądziłem że zatęsknię za Davidem Hasselhoffem. Ale film telewizyjny o przygodach Nicka Fury z nim w roli tytułowej był dużo bardziej interesujący, niż te kilka scen z Samuelem L. Jacksonem udającym Papę Smurfa…

Moja ocena: 3/10