Jak ukraść księżyc (Despicable Me), USA 2010
Polski dystrybutor filmu zdecydował się na troszkę ryzykowną zagrywkę nadając filmowi tytuł niezbyt związany z oryginalnym, ale doskonale się wpisujący w aktualny klimat polityczny. Co mogło zaowocować jakimś dodatkowym zamieszaniem medialnym związanym z filmem – patrząc na to ile wzburzenia wzbudziła pewna reklama piwa – ale też jest bardzo ryzykownym krokiem jeśli promuje się film rodzinny, który raczej powinien tego typu nawiązań unikać. No chyba żę się jest tak obrazoburczym obrazem jak przygody zielonego ogra, które by uzasadniały takie podejście marketingowe. Tutaj zmiana tytułu jest troszkę niepotrzebna i traci się żart jakim jest oryginalny tytuł filmu.
Miałem okazję zobaczyć zwiastun filmu już dość dawno, zanim jeszcze zadebiutował on na ekranach w Stanach. Już sam on bardzo skutecznie intrygował i zapraszał do kina, a w połączeniu z ponad 200 mln dolarów wpływów w kinach amerykańskich spowodował, że film wpadł do kategorii „must see”. I pierwsze sceny filmu pokazują, że warto było poczekać na ten film. Początkowa kradzież i przedstawienie bohatera jako wielkiego złoczyńcy jest wciągające i jednocześnie pełne humoru. Po tych dwóch scenach widz zostaje niczym dziecko któremu pomaga Gru, główny bohater, z rozdziawionymi z wrażenia ustami. Szkoda tylko, że potem jest już troszkę gorzej.
Nie wiem dlaczego, ale nie udało mi się wciągnąć w tą akcje. Owszem, jest w tym filmie sporo bardzo smakowitych kawałków, ale chyba twórcy próbując być strasznie śmieszni troszkę przesadzili. I tak, siedziba głównego bohatera jest tak karykaturalnie zła jak powinna być, ale nie daje nam się chwilki oddechu i w każdej scenie tam się dziejącej jest jakiś żart – więc nie mamy szans nacieszyć się poprzednim, a już musimy koncentrować się na czymś nowym. Podobnie ma się sprawa z żółtymi pomocnikami głównego bohatera. Są śmieszni, ale czy muszą w każdej scenie nam to udowadniać?
Nie mogę mieć za to żadnych uwag do Vectora, antagonisty głównego bohatera. Zapewne nie jest to tak czytelne dla dzieci, ale chyba nie tylko ja odniosłem wrażenie, że jego fizjonomia oparta jest na jednym z najbogatszych ludzi świata z czasów kiedy nie zajmował się jeszcze sprzedażą okien. A jego gadżety bardzo przypominają produkty najmodniejszej aktualnie firmy sadowniczej…
Skoro zacząłem od uwag do polskiego dystrybutora, to i na tym zakończę. Szkoda, ze z oryginalnego głosu głównego bohatera przeniesiono tylko problem z wymową litery „r”. W wersji angielskiej Gru, którego dubbinguje Steve Carell, mówi ze specyficznym akcentem, który bez trudu rozpozna każdy szanujący się fan dawnych horrorów, co dodaje tej postaci jeszcze więcej uroku. U nas niestety, ale problem z wymową tylko i wyłącznie denerwuje…
Moja ocena: 6/10