Johnny English Reaktywacja (Johnny English Reborn), W. Brytania 2011
Ten film można by było podsumować jednym zdaniem, na które zresztą się nastawiałem jeszcze przed seansem – czyli „dokładnie to, czego można by się było spodziewać”. Jakby na to nie patrzeć, jest to sequel, więc otrzymujemy wcześniej nam sprzedany produkt w lekko odświeżonym opakowaniu, ale nie na tyle by widz mógł się czuć niekomfortowo. Typ humoru jest ten sam, sporo żartów się powtarza, a mimika Rowana Atkinsona też jest niezmienna. Szkoda troszkę że ten aktor i twórca zamknął się w jednym getcie, którego granice są definiowane przez Jasia Fasolę i tytułowego szpiega. Bowiem w wielu innych produkcjach pokazał on, że potrafi również bawić widza w dużo mniej dosłowny sposób. Ale z drugiej strony – skoro w ten sposób może zarabiać na życie i nie za często pracować, to dlaczego miałby się z tego tłumaczyć?
Miłe jest, z punktu widzenia osoby która bardzo lubi bondowską serię, są liczne nawiązania do nie tylko poszczególnych filmów, ale również i ogólnego schematu tego typu filmu. Wspominam o tym, ponieważ na pewno dużo łatwiejszym pomysłem byłoby parodiowanie poszczególnych scen z pierwowzoru, niż chociażby nawiązanie do sposobu w jaki James Bond zdobywa kolejne swoje partnerki. Mała rzecz a bardzo cieszy. Przyjemnie się również oglądało kulminacyjne sceny, dziejące się w scenerii rodem z „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” – łącznie z bijatyką w wagoniku kolejki górskiej.
Ale trzeba też uczciwie przyznać, że jest to film średni – i troszkę za mało śmieszny jak na parodię. Nawet w porównaniu do pierwszej części. Troszkę za dużo jest tutaj dłużyzn, a cała sekwencja w tybetańskim klasztorze mogła bezproblemowo zostać skrócona do kilku scen. Ani nie jest na tyle śmieszna, ani późniejsze wykorzystanie tego wątku w bodajże dwóch scenach nie wymagało tak dużego rozbudowania.
Skoro był minus tego filmu – to teraz troszkę o plusie. Na pewno jest nim obsada. Poza główną rolą miło się ogląda na ekranie dawno, przynajmniej przeze mnie, nie widzianą Gillian Anderson, równie intrygująca jak w 20-tej części Bonda jest Rosamund Pike no i powinno się wspomnieć o Dominicu West’cie, który jest takim złym, jaki dokładnie w tego typu produkcjach powinien się pojawić. Ale i tak show wszystkim kradnie chińska morderczyni w zaawansowanym wieku…
Moja ocena: 5/10