Julie i Julia (Julie & Julia), USA 2009
Ponoć jest to pierwszy film nakręcony na podstawie blogu. I chyba dobrze, że dopiero teraz zaczyna się wykorzystywać takie źródło inspiracji. I mam nadzieję, że nie będzie to tak często wykorzystywany gatunek jak na przykład komiksy. Film jest podzielony na dwie przeplatające się części, oryginalną historię Julie i powstawanie bloga. Najwyraźniej twórcom nie starczyło materiału by z tej drugiej części zrobić pełnowymiarowy film. I dobrze – bowiem byłaby to bardzo słaba produkcja. Z postaciami które pojawiają się i znikają, główną bohaterką, która przechodzi przez wszystkie kryzysy śpiewająco, a zakręty jej historii są tylko po to, by zademonstrować siłę jaką daje pisanie bloga. Cóż, moje zdanie jest takie jak pisarki oryginału na wieść o blogu – ogrzewanie się w czymś blasku...
I dlatego szkoda, że nie poświęcono całego filmu na historię Julie Child. Jest ona dużo ciekawsza i ogląda się ją ze sporym zainteresowaniem. W końcu była to kobieta która zrewolucjonizowała amerykańską kuchnię i była prekursorem dla tych wszystkich telekucharzy, którzy aktualnie święcą triumfy na małym srebrnym ekranie. A ta historia jest pełna humoru i anegdotek, które przykuwają uwagę widza. No i gra w niej Meryl Streep. Szarżująca wręcz na granicy parodii. Niestety nie miałem okazji być amerykańską kurą domową wychowaną na jej programach – więc i nie wiem jak naprawdę się ona zachowywała. Ale patrząc na urywki jej występów dostępne na youtube, to właśnie na takie coś wygląda. I ogląda się to z ogromną przyjemnością, szczególnie że partneruje jej Stanley Tucci. A jego talent komiczny jest znany z wielu wcześniejszych filmów. Uwidacznia się lekkość i komediowość tych „starych” fragmentów na tle wcześniej opisanych blogowych wstawek. Szkoda tylko kompletnie zagubionej Amy Adams – która dotychczas miała szczęście do interesujących ról...
Film wyszedł spod ręki Nory Ephron, która odpowiadała za scenariusz i reżyserię. Jest to uznana marka w świecie komedii romantycznych, bowiem spod jej ręki wyszły takie filmy jak „Bezsenność w Seattle” czy „Masz wiadomość”. Ale tego filmu raczej nie zaliczy do udanych. Chociaż, sądząc po reakcjach widzów i komentarzach po seansie – a szczególnie płci piękniejszej, film się podobał. Nie wiem, może nie potrafię zauważyć znoju i trudu przedzierających się po szczeblach kariery dzisiejszych trzydziestolatków – i docenić ich spryt w osiąganiu sukcesu. Ale dla mnie – za bardzo wysilony był ten film...
Moja ocena: 5/10 (a dokładniej 8/10 i 3/10)