Kongres (The Congress), Izrael Niemcy Polska 2013
Jednak powinno się wierzyć swoim przeczuciom. Średnio miałem ochotę się wybrać na ten film, mając w pamięci bardzo nudne przeżycie, jakim był poprzedni film Ariego Folmana – „Walz z Bashirem”. W przeciwieństwie do większości krytyków, dla mnie okazał się mocno przydługim ciągiem truizmów o wojnie i o przeżyciach jej uczestników, dla uatrakcyjnienia opakowanym w niby atrakcyjną i niby nowatorską formę animowanego kina akcji. Ale rezultat był kompletnie niewarty uwagi. A tym razem dodatkowo moim przeczuciom towarzyszyły mocno mieszane opinie krytyków. Ale niestety, jakoś ostatnio dystrybutorzy nie rozpieszczają nas za bardzo interesującymi filmami i z braku laku wylądowałem na tym filmie w warszawskim Muranowie.
Na początek – nie wiem czy to problem kina, czy też takie zamierzenie było twórców, ale bardzo mocno popsuty jest w tym filmie dźwięk. Co prawda w początkowym okresie może się wydawać że ten przesterowany bas jest odzwierciedleniem problemów ze słuchem syna głównej bohaterki – bowiem kilka scen pokazanych jest z jego perspektywy – ale występują takie problemy z dźwiękiem również w drugiej części filmu, w której Aarona już nie ma na ekranie. W każdym bądź razie, zamierzony czy nie, efekt powoduje, że od mniej-więcej 5 minuty filmu coraz bardziej nerwowo patrzy się na zegarek, by to wkurzające się dudnienie się skończyło…
Wracając do filmu. Twórca tylko zainspirował się opowiadaniem Stanisława Lema i wziął z niego tylko pojedyncze elementy. I to nie był dobry pomysł, bowiem cały materiał mu się rozłazi i nie do końca potrafi to spoić w jakąś opowieść. No i rozdźwięk pomiędzy pierwszą, aktorską, częścią a drugą, animowaną, jest ogromny. Pierwsze pół filmu jest niemiłosiernie nudne i dłużące się. A postacie przewijające się przez ekran niezbyt interesujące. Natomiast druga część jest już troszkę lepsza – ale bardziej dzięki interesującym pomysłom animacyjnym niż przez opowieść. Tylko nad animacją rodem z narkotycznych zwid dość szybko przechodzi się do porządku dziennego – i wtedy zaczyna brakować czegokolwiek więcej, czegoś co pozwoli przetrwać ten dwugodzinny seans. I znowu bardziej się czeka na koniec seansu niż na odpowiedź czy poszukiwania głównej bohaterki zakończą się sukcesem…
Moja ocena: 2/10