Krew jak czekolada (Blood and Chocolate), USA 2007
Patrząc na opis filmu widać spore podobieństwa do wcześniejszego o kilka lat ""Underworld"" - jego producenci najwyraźniej próbują odcinać kupony od sukcesu i stworzyli obraz bardzo podobny, ale dużo mniej mroczny i krwawy, w sam raz dla nastolatków w piątkowy wieczór w jakimś multipleksie. I niestety przez takie podejście ""Krew jak czekolada"" stracił wszystkie zalety swojego poprzednika. Twórcy filmu zdecydowani się na położenie głównych akcentów filmu na romans kosztem rozwinięcia wątku watahy wilków trzęsących stolicą Rumunii. A proces powstawania uczucia pomiędzy Vivien a Aidenem(Hugh Dancy) jest pokazany strasznie nudno. Szkoda że Agnes Bruckner po ciekawych występach w ""Dreamland"" czy ""Stateside"" przypomniała sobie, że zaczynała w ""Modzie na sukces"" i przez cały film włóczy się po ekranie z miną ""Ridge znowu kręci z Taylor a nie z Brookes"". A może scenariusz przeczytała dopiero po podpisaniu umowy i stwierdziła raz kozie śmierć.
Jedną z rzeczy na które warto się wybrać do kina są efekty specjalne. Sceny przemiany ludzi w wilki czy też nalepianka Vivien na płomienie w końcówce filmu wyglądają na tyle sztucznie, że nasz Borch Trzy Kawki był godzien co najmniej Oskara, co w filmie, jakby na to nie patrzeć pochodzącym z fabryki snów, trochę dziwi. No, ale jeśli pójdziemy na ten film z nastawieniem na dobrą zabawę a nie będziemy brać pod uwagę licznych nielogiczności (jeśli furtka w płocie jest zamknięta to lepiej wejść oknem na drugim piętrze) i łopatologii stosowanej przez scenarzystów (zgadnijcie w jakiego koloru wilka zmienia się nasza młoda i niewinna bohaterka), błędów popełnionych przez scenarzystów (przed przemianą ludzie są ubrani a po nadzy - a zostawianie ubrań nigdzie nie jest pokazane), to można się nawet dobrze bawić.
Moja ocena 6/10