Księżna (The Dutchess), W. Brytania, 2008
W kampanii reklamowej tego filmu próbowano wykorzystać paralele z życiem i małżeństwem Księżnej Diany. Nie da się ukryć, że mogło się to przyczynić do lepszej sprzedaży tego filmu, ale chyba – poza pokrewieństwem tych dwóch pań – niewiele te historie łączy. Bo to, że małżeństwo aranżowane nie zawsze staje się szczęśliwe i fakt iż trzy osoby w nim to tłok – są na tyle oczywiste i logiczne, że raczej nie powinny być łącznikiem tych dwóch historii. I przez to między innymi nie za bardzo rozumiem genezę powstania tego filmu. Przecież opowiada on historię normalną, by nie powiedzieć trywialną, jak na tamte czasu. Zachowanie postaci granej przez Ralpha Fiennesa jest może szokujące i dziwne z naszego dzisiejszego punktu widzenia, ale nie było niczym niezwykłym w tamtych czasach. Łącznie z jego podejściem do małżonki i całej instytucji małżeństwa. To był kontrakt który obie strony miały wypełnić. A rozrywek i przyjemności szukało się gdzieś indziej. To, że my jesteśmy wychowani na romantycznych obrazach uczuć w tamtej epoce rodem z Jane Austin – to tylko wynik niedoskonałości naszej percepcji.
Innym moim problemem w odbiorze tego filmu, jest to, że spogląda on na swoich bohaterów dość zimno i z dystansem. Żeby móc mocniej przeżyć seans filmu, który ma tendencje do bycia melodramatem potrzebuję jakiejś postaci z którą mógłbym się utożsamiać. A tutaj takowej brak. Książę jest odpychający, księżna nieporadna i słaba – kochanka przez znakomitą część filmu wyrachowana, a kochanek słaby i poddający się innym. Więc to kto z kim i co mnie w sumie mało obchodziło. Dobrze, że chociaż Keira Knightley świetnie wygląda w kostiumie z epoki i miło jest na niej zawiesić oko. Bo już Ralph Fiennes przez prawie cały czas gra na jedną nutę, zwaną „mam pełne gacie, może nikt nie zauważy”. Co w przypadku tak znakomitego aktora jest dość smutnym widokiem. Troszkę obraz filmu poprawiają kostiumy i scenografia. No ale robiąc film o Anglii tego okresu naprawdę trzeba by było się postarać by to popsuć. A najgorsze jest to, że jedyną nauką jaką wynosi się z kina – a przynajmniej ja wyniosłem – jest pewny sposób na to, by doczekać się syna.
<p id=”“ocena””> Moja ocena: 4/10</p>