Mała Moskwa, Polska 2008
Minął już jakiś czas od tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i przez nasze ekrany przewinęło się większość z filmów liczących się w walce o Złote Lwy. Jako jeden z ostatnich trafił do nas ostateczny ich zwycięzca. Tak więc każdy mógł sobie wyrobić własne znanie na temat tego, czy ten dość kontrowersyjny werdykt był słuszny. I wydaje się – przynajmniej mi – że taki był. Oczywiście, pod względem tematu ten dość błahy melodramat nie może się równać z bardzo osobistą wizją radzenia sobie ze śmiercią najbliższych jaką mogliśmy zaobserwować w „33 scenach...” czy też nie jest tak nowatorski w formie jak „Nieruchomy pocieszyciel” bądź nie niesie przesłania na czasie jak „Rysa”. Ale jest on osiągnięciem dużo lepszym jako fabularna całość (może tylko film Szumowskiej niewiele od niego odstaje, pozostałe są pozycjami dużo słabszymi). W dodatku jest na tyle uniwersalny, że jego walory komercyjne również dają mu przewagę nad konkurencją. Może tyle tytułem wstępu – a teraz już o samym filmie.
Twórcy filmu próbowali troszkę tchnąć życia w dość skostniałą formułę jaką jest melodramat, zaburzając linię czasu opowieści i przetykając ujęcia współczesne z główną opowieścią filmu – ale nie wpłynęło to zbytnie na odbiór filmu. Od początku wiadomo dokąd tego typu historia musi zmierzać – i fakt iż na samym początku dowiadujemy się jak ten romans się skończy niczego tu nie zmienia. A sama historia miłosna? Ma wszystko ma mieć powinna. I więcej – ten trzeci jest tutaj pokazany z całą sympatią, i widzimy że on również jest ofiarą tej całej sytuacji. Nawet Ci źli jak lekarz od „psychologii” czy też pokazywana w bardzo złym świetle dorosła już córka - owoc tego romansu- mają chwile w których mogą przekonywająco wytłumaczyć swoje postępowanie. Tylko System jest tutaj czystym złem, zaczynając od wspominanego chyba niepotrzebnie Katynia, a kończąc na tym, że dopiero wiele lat po śmierci będzie można wykuć krzyż zamiast czerwonej gwiazdy na nagrobku...
Idealny wyciskacz łez? Nie do końca. Jest parę rzeczy do których można by się przyczepić. Film jest długi – aczkolwiek do ligi „Doktora Żywago” sporo mu brakuje, ale w kilku momentach można odnieść wrażenie że został lekko pocięty – bowiem akcja traci płynność i posuwa się skokowo naprzód. Mnie osobiście nie przekonał mocno chłystkowaty Lesław Żurek, jako nasz chwacki porucznik, ale z drugiej strony skąd mogę wiedzieć co się podobało radzieckim kobietom parędziesiąt lat temu? Może metroseksualizm był wtedy w modzie. I taka jeszcze bardzo kosmetyczna uwaga – troszkę powinni popracować nad charakteryzacją. Zarówno nasz Michał, jak i Jura spotykając się po prawie trzydziestu latach aż tak staro nie wyglądają. Szczególnie Rosjanin, który się wzbogacił jedynie o siwiznę i wąs...
<p id=”“ocena””> Moja ocena: 8/10</p>