Mój tydzień z Marylin (My week with Marylin), W. Brytania / USA 2011
Mały wielki film. Niby bez większego znaczenia, nie starający się opowiedzieć nam jakieś ważnej i znaczącej historii – a pomimo tego zapadający w pamięć i działający na emocje. Nie wiem na ile jest to historia autentyczna w szczegółach, zapewne za bardzo nie jest, ale tutaj liczy się coś innego. Jest to film będący hołdem ale i również próbą zmierzenia się z prawdą o Marylin Monroe. Z jednej strony widzimy jak bardzo działała ona na wszystkich wokół i dlaczego nazywana jest największą seksbombą w historii. Ale też widzimy jak bardzo tragiczna była to postać i jak obraz budowany w mediach, czy też kreowany przez agentów gwiazd jest oderwany od rzeczywistości…
Z seansu tego filmu wyszedłem przepełniony smutkiem, bo dla mnie jest to w największym stopniu tragedia pokazująca rozpaczliwą samotność gwiazdy, która musi zmierzyć się ze swoim emploi, które według wszystkich – nawet własnego męża – jest nią, a które jest dość dalekie od rzeczywistości. Jak show-biznes show-biznesem, pełno jest tego typu sytuacji, by wspomnieć w ostatnich latach Michela Jacksona czy też Amy Winehouse, i zapewne jeszcze sporo takowych będzie można zaobserwować, ale nie zmienia to faktu, że jest to bardzo smutne do obserwowania. Szczególnie jak się zna zakończenie tej całej historii.
Wracając do filmu. Jest to świetna robota ze strony zarówno scenarzysty, jak i reżysera. Nie ma tutaj właściwie niepotrzebnych scen, czy też meandrów fabuły, które by niepotrzebnie spowalniały akcję czy też przeskakiwały jakieś momenty. Główna bohaterka pokazywana jest dokładnie tak, jak się spodziewamy że mogła się zachowywać – sądząc po jej licznych filmach i opowieściach o niej. Jest z jednej strony bezbronna i zagubiona, ale też mężczyzn przyciąga niczym lampa ćmię, i tak samo kończą.
Film też ogląda się bardzo przyjemnie dzięki znakomitemu zespołowi aktorskiemu. Michelle Williams zasłużenie jest uznawana za jedyne zagrożenie dla Meryl Streep w drodze po jej kolejnego Oskara, ale największą siłą „Mojego tygodnia…” są role drugoplanowe, z plejadą gwiazd brytyjskiego kina i teatru. Zaczynając od Kennetha Branagha, poprzez Judi Dench aż po Dereka Jacobi czy Michaela Kitchen. Jest to uczta dla oczu trwająca ponad półtorej godziny – i szkoda że tylko tyle…
Moja ocena: 8/10