Niezasłane łóżka (Unmade beds), W. Brytania 2009

Na początek muszę się przyznać, że bardzo lubię takie kameralne komedie romantyczne nie nasiąknięte główno nurtową poetyką, gdzie główni bohaterowie mogli by żyć na sąsiedniej ulicy – a ich koleje losu nie są zbyt dziwaczne jak na naszą szarą rzeczywistość. Jak chociażby niedawno przeze mnie widziane „Nick and Norah's Infinite Playlist” – które na pewno zagoszczą wkrótce na mojej półce z ulubionymi filmami. Po przeczytaniu opinii na temat „Niezasłanych łóżek” miałem podobne oczekiwania. Bowiem ta komedia dostała bardzo pochlebne recenzję podczas swojego wyświetlania na festiwalu w Sundance. Co prawda gdy miałem okazję zobaczyć zwiastun tego filmu, pewne obawy zaczęły się rodzić z tyłu mojej głowy – ale szybko zostały odrzucone, bowiem w dzisiejszych czasach większość produkcji ma takie zapowiedzi. Takie, które nie dość że opowiadają całą fabułę, to jeszcze na siłę usiłują zmieścić w sobie najciekawsze sceny i dialogi. I taki jest i zwiastun „Niezasłanych łóżek”.

Ale wracając do filmu. Najważniejszą jego wadą są bohaterowie. Dwójka osób zachowujących się mało racjonalnie – by nie powiedzieć ostrzej, których usta pełne są banałów i głupstw udających Wielkie Życiowe Mądrości, a których działania kompletnie nas, widzów, nie interesują. W ogóle cała atmosfera filmu, dziejąca się w środowisku przesiąkniętym fin de siecle wydała mi się równie sztuczna co i naciągana. Ok., ja rozumiem, że nie obracałem się w takich środowiskach i nie squatowałem w Lądku Zdroju – ale mimo wszystko. Facet który po pijaku kompletnie nie wie co się z nim dzieje, a mimo to pije cały czas. Kobieta której zależy na facecie, ale mimo wszystko robi wszystko by go stracić, dziękuję, ja wysiadam i poczekam na „normalniejszy” film.

Innym sporym rozczarowaniem dla mnie była muzyka w tym filmie. Zapowiadało się, że na ścieżce dźwiękowej uda się posłuchać czołówki niezależnej sceny londyńskiej. Ale tak na dobrą sprawę najlepiej wypada pewien włoski przebój grany ze starej gramofonowej płyty. A poza tym słyszymy sporo kawałków na poziomie podobnym do atmosfery filmu. Czyli niewciągające i sztuczno brzmiące. A szkoda. Przecież taki, wspomniany wcześniej, „Nick i Norah”, był kopalnią zespołów zasługujących na miejsce w mp3 plejerze każdego szanującego się wielbiciela niezależnej sceny muzycznej…

Moja ocena: 3/10