Niezniszczalni (The Expendables), USA 2010
Film który nie ma żadnych ambicji. Jest to tylko i wyłącznie kawałek dobrej zabawy dla facetów którzy sporym sentymentem darzą kino akcji z lat osiemdziesiątych. I tylko im się ta produkcja będzie podobała. Bo przecież jaki jest sens oglądania filmu w którym fabuła jest tylko pretekstem dla kolejnych demolek i mordobić, scenariusza w którym dialogi są tak drętwe, że aż śmieszne i aktorów których jedynym atutem jest kupa mięśni. Aczkolwiek już na tyle wiekowych, że przy scenach akcji gdzieś w tle pobrzmiewa skrzyp zardzewiałych mechanizmów…
Ech, nie ma to jak sentyment do starych dobrych czasów kiedy wszystko było prostsze. Kiedy wiadomo było, że amerykanie wysłani do obcego kraju przynosili mu Pokój, Dobro i Demokrację. Co prawda przy okazji kompletnie go rujnując – ale kto by się przejmował takimi drobnostkami. Jeśli kogoś nie łączą dobre wspomnienia z tymi czasami, to raczej powinien sobie darować ten film. Podobnie jak osoby lubujące się w wyszukiwaniu nieścisłości scenariuszowych czy też przestrzegania wszystkich praw fizyki. Skoro ogląda się ten film z wyłączonym myśleniem, to i nie ma co narzekać.
Widać na ekranie, że aktorzy i twórcy filmu się podczas jego kręcenia doskonale bawili – ale na szczęście nie przeszkadza to widzom, bowiem mają oni zabawę z dokładnie tych samych powodów. Najlepszym tego przykładem jest scena w której na ekranie spotykają się po raz pierwszy Sylvester Stallone, Bruce Willis i Arnold Schwarzenegger. Wzajemne złośliwości i jednocześnie ledwo co skrywane uśmiechy. Jeśli można użyć takiego określenia wobec twardzieli demolujących podczas każdego filmu połowę okolicy – to jest to czysta poezja.
Również pod względem technicznym jest to kawałek solidnego kina jaki lubi każdy wielbiciel. Efekty specjalne są takie jakie powinny być, fotele kinowe drżą pod wpływem eksplozji, mordobicia są długie i na tyle dobrze zmontowane, że widać co się dzieje. Nie to co we współczesnych wymuskanych filmach spod znaku Jasona Bourne’a, gdzie na jedną sekundę bijatyki w filmie przypada 10 ujęć. Czytałem w jednej z recenzji, że troszkę niepotrzebnie twórcy zdecydowali się na pokazanie aż takiej ilości fruwających po ekranie bebechów i zbliżeń na rozrywanie badguy’ów. No i na strasznie sztuczną krew. Co dla mnie jest lekko niezrozumiałe. W końcu jest to film z połową najtwardszych ludzi jakich wymyśliła amerykańska popkultura, a nie jakaś ekranizacja Jane Austin…
Moja ocena: 7/10