Piksele, Polska 2009
Zadanie na dzisiejszy wieczór: co najmniej sto razy przepisać zdanie „Nie pójdę na polski film bez uprzedniego przeczytania co najmniej pięciu pochlebnych recenzji!”. A potem obejrzeć „Ciacho”, „Randkę w ciemno”. Film wywołał we mnie tak przyjemne emocje i radość z seansu, że aż pozwolę sobie w tej recenzji na mocne wyolbrzymianie, przesadę i zwykłe ludzkie wyżycie się… W tym miejscu chciałbym podziękować warszawskiemu Etnokinu. Za puszczenie samego filmu – więc tylko 99 minut, minus napisy, zostały stracone…
Jeśli jesteś drogi czytelniku fanem komedii, które nie potrafią się zdecydować czy chcą być ambitnie śmieszne, prostacko rechoczące czy też może slapstickowo wesołe – to jest to film dla Ciebie. Bowiem film składa się z 4 historyjek, bardzo luźno ze sobą połączonych, które zupełnie się od siebie różnią sposobem opowiadania historii. Najpierw mamy opowieść o młodej dziennikarce która ciężko zarabia na chleb śledząc celebrytów. A to w rozwianym habicie jedzie skuterkiem po mieście, a to zgubi się w lesie – boki zrywać. Nie mówiąc o scenie w której jej rozmówca zjada jakiegoś chrząszcza. Boki zrywać. Potem jest historia młodego chłopaka opiekującego się jednego wieczoru VIPem z Japonii. A że trafiają na izbę wytrzeźwień, to jest wesoło. W jednym miejscu go samochód ochlapie, w drugim będzie łowił w ubikacji swój zegarek, a na deser będzie dość twórczo korzystał z pałeczek przy jedzeniu sushi. Benny Hill z Jasiem Fasolą z zazdrości pewnie teraz nie mogą spać po nocach… Kolejna historia opowiada o napadzie na starszą panią. A to zabraknie zapałek by przypalić staruszkę, a to żelazko się popsuje. Pasjonujące. No i pewnie nikt nie zgadnie jak się nazywa jeden z napastników. Uwaga – można płakać ze śmiechu – Pasztet. Wspominałem coś o Jasiu Fasoli? Odszczekuję. Buster Keaton chyba z zazdrości wywija kujawiaka w grobie. No i wisienka na torcie, mecz o honor polskiej reprezentacji, koncert Madonny w rocznicę cudu. Ostatnia historia. Wszyscy na baczność – powstanie warszawskie, kwiat młodzieży, Niemcy mordujący niewinne dzieci… A nie, przepraszam, to tylko początkowa wstawka. Lepiej chodźmy wykopać dziadka na cmentarzu, albo babcie – w końcu w nocy wszystkie trumny są drewniane… A Andrzej Grabowski nosi muszę, nic tylko się popłakać ze śmiechu.
Ale jedno muszę autorowi przyznać. Trzeba być naprawdę zdolnym filmowcem by mając w jednym filmie Mariana Opanię i Zofię Merle – ba, nawet w jednej scenie – zrobić kompletnie nieśmieszny film. Swoją drogą ciekawe co przekonało tak wielki zastęp uznanych w naszym kraju aktorów do występu w filmie debiutanta. A raczej twórcy jednego, jedenastominutowego dokumentu. Ale, każdy przecież był kiedyś debiutantem, więc może będzie lepiej. W końcu mówi się że najgorszy dla twórcy jest drugi utwór. A tutaj gorzej być nie morze…
Aha, jest jedna rzecz która mi się w tym filmie podobała – sposób w jaki przerobiono zastrzeżony znak towarowy jednego z producentów komputerów, tego mylonego z firmą sadowniczą…
Moja ocena: 1/10